Informacje

  • Wszystkie kilometry: 7070.90 km
  • Km w terenie: 2114.00 km (29.90%)
  • Czas na rowerze: 16d 02h 21m
  • Prędkość średnia: 15.92 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy feels3.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2012

Dystans całkowity:205.00 km (w terenie 47.00 km; 22.93%)
Czas w ruchu:13:30
Średnia prędkość:15.19 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:102.50 km i 6h 45m
Więcej statystyk
Sobota, 20 października 2012 Kategoria Bielsko i okolice

W tym szaleństwie jest metoda.

Raz na sezon zdarza mi się taka wycieczka, której długo nie zapominam, do której dochodzi spontanicznie, zwykle kiedy jestem na głodzie rowerowym, patrząc wstecz, zazwyczaj jesienią, w czasie takiej trasy do połowy świetnie się bawię, w drodze powrotnej przeklinam na samego siebie, do domu żywego doprowadzają mnie zazwyczaj już tylko siły mentalne, bynajmniej nie w nogach, a ostatnie km upływają mi na myśleniu o gorącym prysznicu, ciepłym posiłku, leżeniu do góry brzuchem.

Tak było dwa lata temu, kiedy wstałem rano i poleciałem sobie zdobyć Babią Górę, o tym że się szarpnąłem ponad siły z dystansem dowiedziałem jak byłem w połowie drogi...już na szczycie Babiej, tyłek uratował mi niezwykle gościnny mieszkaniec tamtejszych gór, poczęstował obiadem, dobrym piwem i uchronił mnie od ówczesnego ogromnego upału. Tydzień czasu dochodziłem do siebie, tak byłem wyczerpany.

Rok temu zamarzył mi się Wielki Kryvań w Terchovej...pomijając drogą do celu, powrót, również w upale, ratowała mi płynąca przy drodze niemal na całej długości trasy rzeka, do której wsadzałem głowę żeby się schłodzić.
Do tego goniłem na ostatni pociąg do Bielska...na miejscu w Zwardoniu, wsiadłem do pociągu, rzuciłem rower na podłogę, wypluwając płuca, siadłem na siedzeniu i ten skubaniec właśnie ruszył. Znów tydzień dochodziłem do siebie.

Tym razem nie wybrałem sobie żadnego celu na miarę poprzednich dwóch, chciałem po prostu pojechać gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było w tym roku, no koniec końców 140km asfaltowych dróg, robiąc rozbudowaną wersję Pętli Beskidzkiej.

Skusiłem się, a jakże o tej porze roku, pięknym słońcem, ubrałem się jak na lato, wsiadłem na rower i przed siebie. Tak chciało mi się jeździć że po prostu prułem przed siebie. Nie było by w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, że w połowie drogi miałem już dość, wyjazd był spontaniczny, a ja nie przygotowany.
W Istebnej byłem już jak robiło się ciemno, szczęśliwie, bo nie planowałem powrotu wieczorem, miałem ze sobą latarkę.
Wspinaczka na Salmopol, mając już za sobą dystans jaki w tym roku robiłem podczas pełnej trasy nie był tym co tygrysy lubią najbardziej.
Do tego zrobiło się ciemno jak w przysłowiowej d.., temp powietrza ok 10'C, ja jak ten debil w krótkich spodenkach, już bez prowiantu, nieprzytomny, a do domu jeszcze prawie 50km.

Myślałem że podjazd był ciężki...na zjeździe tak mnie przewiało, że mi rower latał na lewo i prawo, tak mi ręce się trzęsły. 60km/h na zjeździe przy 10'C w mokrej koszulce...kląłem jak szewc na siebie i marzyłem o ciepłej kawie.
Chciałem zatrzymać się na pierwszej stacji benzynowej jaką zobaczę, ale jak tylko zobaczyłem świecący neon sklepu nocnego, momentalnie stałem z zimnym redbullem w ręce, automatycznie jak zwykle brałem prosto z lodówki.

Jak to zimne cholerstwo wypiłem i ruszyłem w drogę, nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać, ale już mi było wszystko jedno. Byłem już w stanie agonalnym, jechałem jak automat, w pewnym momencie zorientowałem się że jestem w Buczkowicach i przejechałem Szczyrk, tak się zamyśliłem, skupiając na ledwo już świecącej lampce (a jakże ogniwo przed wyjazdem nie naładowane...) że nie wiem kiedy minąłem miasto. Rany, nawet nie wiem czy jakieś skrzyżowanie mijałem...

Ostatnia prosta, lampa przełącza się w tryb awaryjny, na drodze już mnie pewnie nikt nie widzi, ja zresztą już też ledwie widzę. W końcu dom.

Refleksje po takiej trasie jak zwykle mimo idiotycznych sytuacji takie, że ta adrenalina wydzielająca się w czasie jazdy połączona z wolą przetrwania, kiedy już ledwo stoi się na nogach, ma coś w sobie co nie pozwala o takich trasach zapomnieć, i pewnie znów przez tydzień nie będę mógł chodzić, ale cholerka, tak jak poprzednie tego typu wyprawy z wcześniejszych sezonów i tą zaliczam do najciekawszych.

Jechałem przed siebie, bez mapy, poznałem nowe tereny, widziałem kapitalne widoki, było ciepło, było zimno, było okropnie ciężko pod górkę, i straaasznie zimno z górki, była walka ze słabościami, a nogi nadają się na recycling.

Ale czy właśnie nie o to w tym wszystkim chodzi?

Salut!
W.























ps. znacie serial Spadkobiercy?

Ja poznałem nie dawno i wciągnęło mnie po uszy. Genialny serial.
Dla tych co nie znają.

Jest to pewna forma kabaretu, istnieje od kilkunastu lat i trzyma się niezmiennie swoich zasad, mianowicie, kabareciarze odgrywający swoje role nie mają napisanych tekstów, dostają tylko ogólny zarys o czym ma być scena, i to tuż przed występem.
Wszystko tworzą na żywo przed publicznością, a całość jest parodią amerykańskich seriali takich Dynastia itp.

Widok jak walczą aby utrzymać scenę, to jak czasami nawzajem się wkopują powala, niesamowita sprawa :)

Tak na zachętę do oglądania, dwie ciekawe sceny. Jeden odcinek trwa zazwyczaj ok 40min.

Tu link do strony, powstało już ok 160 odcinków przez te lata, a przewinęli się przez ten kabaret takie postaci jak Stanisła Tym, Maciej Stuhr, Robert Górski.
http://www.spadkobiercy.net/

Polecam :)

  • DST 140.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 23.33km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 października 2012 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Beskidzki trip

Dziś czułem się jak na zakończeniu lata, naprawdę ta pogoda mnie zdumiewa.
Sebastian próbował zorganizować chłopaków z Rzeszowa, ja z Bielska, oboje polegliśmy, można powiedzieć zostali na placu boju najwytrwalsi, Seba się nie poddał i przyjechał z Rzeszowa.

Plan był ambitny, tak na zakończenie sezonu można by rzec, więc od pierwszych metrów wybieraliśmy trudniejsze odcinki, zamiast spokojnie wspinać się nartostradą na Szyndzielnię, to na dzień dobry młynek zielonym, i tak przy każdym rozwidleniu - ot nie żałowaliśmy sobie :D , trochę z obawą co będzie pod koniec dnia, ale co tam.

Po drodze zagadujemy do gościa wspinającego się na ciekawym fullu, Seba bawi się w sto pytań do, w końcu może skusi się na fulla :).

Atakujemy podjazd na Klimczok, motywujemy się po drodze, nie ma podchodzenia, nie ma i basta :), generalnie się udaje. Na górze popas i mkniemy ku przełęczy Karkoszczonka i dalej na Salmopol, po drodze kilka zjazdów z głazami na szlaku i podjazdów które nas zatykają, a jak nas zatykały podjazdy to robiliśmy krótki popas.

Na szlakach było widać że ludzie korzystają z ostatniej okazji pogodowej, jakby czuli że jutro ma padać śnieg (serio, serio :D ) pełno pieszych, bikerów też nie mało.

Pierwsze poważne lądowanie na Salmopolu, końcówka była okropna, każdy podjazd mieliśmy nadzieję że będzie tym ostatnim, pochłaniamy ciepły posiłek i ruszamy na podbój. Chcieliśmy z początku pojechać na Baranią Górę, ale sił brakowało, a przecież do domu daleko. Lądujemy przy Malinowej Skale, tam kolejne wyzwanie-zjazd, głazy i uskoki że pieszo jest ciężko, coś tam próbujemy zjechać, coś tam się udało, żyjemy, więc jakoś daliśmy rade, czasem jednak trzeba było podreptać z buta, wstyd, ale naprawdę łatwo nie było ;)

Po za tym jakoś po kontuzjach, lekko też zdekoncentrowani i wyluzowani na koniec sezonu jakoś tak bardziej uważamy, na złamanie karku nie gnaliśmy, oj nie.

Skrzyczne to była formalność, na dół zjeżdżamy niebieskim szlakiem w stronę Hali Jaskowej, dawno tam byłem i zaskoczony byłem ilością kamieni na szlaku.

Dobrze że w połowie drogi zrobiło sie znacznie lepiej i mogliśmy chwilę przycisnąć odbierając sobie wszystkie dzisiejsze podjazdy.
Końcówka asfaltowa do domu.

Humor był, pogoda była, kierownice nam na zjazdach z rąk wyrywało, nogi na podjazdach zajechaliśmy. Trip udany.
Patrząc na prognozę pogody i gwałtowne ochłodzenie, to pewnie ostatnia tak włóczęga po górach w tym sezonie.

Tym razem sezon bez kontuzji (odpukać, bo jeszcze wokół domu wszak pojeżdżę ;-) )































  • DST 65.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 07:30
  • VAVG 8.67km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl