Informacje

  • Wszystkie kilometry: 7070.90 km
  • Km w terenie: 2114.00 km (29.90%)
  • Czas na rowerze: 16d 02h 21m
  • Prędkość średnia: 15.92 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy feels3.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

za granicą

Dystans całkowity:430.00 km (w terenie 182.00 km; 42.33%)
Czas w ruchu:24:23
Średnia prędkość:17.63 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:86.00 km i 4h 52m
Więcej statystyk
Wtorek, 10 września 2013 Kategoria Szwecja, za granicą

Nowa zabawka

Po paru tygodniach przerwy od jazdy i czekania na nowy rower, w końcu pognałem w trasę, krótką bo krótką, ale czulem się jak narkoman na głodze (choć nie wiem jak się taki czuje, ale musi to być chyba podobne ;-) ) , praktycznie 2miesięczna przerwa od regularnej jazdy, z małym wyjątkiem ok miesiąc temu, od jazdy na rowerze, zrobiła swoje. Nie ma co, różne rzeczy się zmieniają, ale poczucie wolności na 2 kółkach jest niezmienne.
Miałem skusić się na szosę, ale nie ma tak łatwo ;), nie dałem się i kupiłem 29er na semislickach. Od biedy przy założeniu terenowych opon nawet w góry turystycznie bym na nim mógł pojechać. Wahałem sie przy wyborze, ale dziś jak kurier przywiózł rower do pracy (zakup w Chainreactioncycles - polecam sklep, mega profeska) już po odpakowaniu wiedziałem że to jest to!

Po pracy, tyle co zostało czasu i sił, szybka rundka wokół miasta i banan na gębie. 29er skręca żwawiej niż myślałem, a ogólne wrażenie naprawdę przednie, mimo iż mój Haro osprzętowo to wyższa półka, to jednak nówka działa po prostu miodzio, teraz widzę dopiero jak mój stary rower dogorywa. Ale nie ma to tamto, przeszedł ze mną tyle że wszystko mu wybaczam hehe, kawał Beskidzkiego światka na nim poznałem.

Pogoda robi się już jesienna, ale myślę że okolice jeszcze przed zimą zwiedzę.
Stay tuned!

W.

Szwecja, Lidköping © feels3


Szwecja, Lidköping © feels3


Szwecja, Lidköping © feels3


Szwecja, Lidköping © feels3


Szwecja, Lidköping © feels3


Szwecja, Lidköping © feels3
  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt 29er
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 lipca 2013 Kategoria za granicą

(Nie)oczekiwana zmiana miejsc.

Przychodzi czasem taki dzień że trzeba zebrać się w sobie na odwagę i zrobić krok na który defacto trochę się czekało. Gdzieś pod skórą czułem że to kwestia czasu i choć wszystko jeszcze jest w trakcie uzgadniania, to wygląda na to że na pewien czas opuszczę Bielsko. 4 lata w jednym mieście wystarczą, po Świdnicy, Sosnowcu, Krakowie i Bielsku czas na nowe wyzwania, a wspominam o tym bo one bezpośrednio wiążą się z dwoma kółkami...ponieważ z braku sensownych gór, najpewniej przerzucam się na szosowy rower.

Małe miasteczko w Szwecji, Lidköping, niestety nie oferuje takich cudów natury jak Bielsko, wszędzie płasko, a i nawet terenu w zasadzie brak, pozostaje zawsze nadzieja, że endurak składany ostatnio powoli przyda się na okazjonalne wizyty w PL :) .

Póki co pierwsza wędrówka na wypożyczonym rowerze, co tutaj jest standardem, ludzi jeżdżących na rowerach jest pełno, od młodych po starszych, więc jestem wśród swoich, jedyne do czego nie mogę się przyzwyczaić to powietrze, mimo że miasteczko jest położone nad największym jeziorem w Europie, to powietrze jest bardzo suche i ciężko mi się oddycha przy wysiłku, ale powoli się przyzwyczajam.

Nie wiem jak długo tu posiedzę, ale chyba mnie tak szybko nie wypuszczą, bo team czekał na mnie pół roku aż przyjadę, więc coś mnie w kościach łupie, że zagrzeję tu trochę i zwiedzę trochę Szwecji, oczywiście na rowerze :)

ps. mimo iż w biurze obowiązuje wszystkich angielski, to chyba szwedzkiego naucze się szybciej niż mi się wydaje, sporo podobnych słów jest do polskiego, chyba więcej niż w pozornie bliższym nam czeskim czy słowackim.

ps2. byłbym zapomniał, tu o 23 jest jak w Polsce o 19-20, ciemna noc trwa zaledwie 2-3h, po co mi było te 1000lm w latarce? :D


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3


Lidköping © feels3
  • DST 40.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 lipca 2011 Kategoria Karpaty, za granicą

Terchová

Ciągłe czerwcowe ulewy, regularnie pojawiające się przeszkody uniemożliwiające mi jazdę oraz problemy techniczne tylko gromadziły we mnie energię do działania. To była wycieczka jedna za tych których jeszcze kilka godzin wcześniej nawet nie planowałem. Tak wybrałem się na Pilsko, na Babią, tak już kiedyś pojechałem na Słowację. To impuls, który budzi mnie do działania zazwyczaj późnego wieczora dzień wcześnie, i tak też było tym razem.

Wkurzony na swoją ramę przeglądałem powoli nowe modele aż w końcu spontanicznie przeszedłem do przeglądania map, włączyłem widok z satelity i zastanawiałem się gdzie by było fajnie się znaleźć, przesuwałem się mimowolnie na południe, aż znalazłem ciekawy obiekt. Później kilka zdjęć, opisów, powoli sprawdzam odległość i do tego wszystkiego mając świadomość że sobota jest cała dla mnie i tylko dla mnie i nie mam żadnych planów na ten dzień...

Zerwałem się jak poparzony, pobiegłem do piwnicy przyglądnąć się jeszcze raz spawanej ramie, tak dla świętego spokoju i już widziałem jadę!
Jadę na Wielki Krywań.

Pakowanie w biegu, szykowanie trasy, jedzenia, i sen.
Rano doszło do mnie że pokonanie ponad 200km to szaleństwo, kiedy ja nigdy tego wcześniej nie zrobiłem a i forma obecna nie powala. Decyzja zapada w ostatniej chwili i pakuje się do pociągu do Zwardonia, pod same przejście graniczne. Kurs powrotny ostatni pociąg ok 20. Wszystko zaczyna się pięknie.
W pociągu było więcej rowerzystów niż zwykłych pasażerów, na niebie nie było ani jednej chmury, wszystko zapowiadało się pięknie.

Trasę miałem tak zakodowaną że jechałem tamtędy mimo iż pierwszy raz, to jakbym był stałym bywalcem tych terenów. Niestety podczas pierwszych km doszły do mnie myśli które wprowadziły zwątpienie w realizację celu.
Wzniesienia...12-15% to norma, i to na dzień dobry, niby nic wielkiego, w sumie to naprawdę nic wielkiego, tylko zastanawiałem się wtedy, czy czasem tak nie będzie przez całe 120km trasy które mnie czekało.

Prawda okazała się okrutna i nawet pojawiające się czasami szybkie zjazdy(70km/h) nie napawały mnie optymizmem, bo ja już widziałem oczami mój powrót...

Po drodze bez przygód spokojnie do celu, wszystko było by fajnie, z podjazdami radziłem sobie wcale nie najgorzej, w nogach jak na tak późny start sezonu czułem sporo mocy, był dobrze, tylko było jedno małe ale.
Słońce. Takiej lampy bez żadnej chmurki, dawno nie widziałem, po drodze żadnego lasu, żadnego cienia, czułem się z każdą godziną jakbym się smażył na mocnym ogniu, po połowie dystansu i po osiągnięciu wstępnego celu czyli miasteczka Terchová na Słowacji, wypiłem prawie 4l płynów, to wszystko co miałem.

Byłem pod samym szlakiem który prowadzi na Wielki Krywań (1709 m n.p.m.) a nie mogłem ruszyć korbą z wycieńczenia, pojawił się ból głowy i zrobiło mi się zimno mimo tego upału, wiedziałem że nie jest dobrze.
Szybko znalazłem cień i rzeke która spływała prosto z gór, to była najczystszej postaci radość niczym nie zmącona, ukojenie i błogie poczucie spokoju, mało brakowało abym wskoczył do tego małego potoku cały, wystarczyło że głowę włożyłem prosto do wody, nawet nie próbowałem oblewać się rękami.

Po tym wszystkim położyłem się w cieniu pod drzewem spoglądając na górę i zrobiłem sobie drzemkę, powoli dochodziło do mnie że ta góra musi na mnie poczekać. Drzemka w zasadzie nie była planowana, ale miałem to poza kontrolą, po prostu zasnąłem, obudziłem po pół godziny w bardzo dobrym samopoczuciu, ból głowy minął, i jedynie późna godzina kazała mi się stamtąd zbierać.

Zostało mi kilka godzin do ostatniego pociągu ze Zwardonia do Bielska, nawet nie dopuszczałem myśli że mogę nie zdążyć. Na samą myśl, że musiałbym robić dodatkowe 50km do domu robiło mi się nie dobrze, dlatego bez chwili namysłu ruszyłem.

To było moje jedne z najgorszych 60km jakie robiłem, słońce już tak nie grzało, ale ja cały spieczony, i przegrzany kilka h wcześniej odczuwałem każde muśnięcie promieni na sobie. Moja trasa wyglądała tak, 10km jazdy, przerwa 2min, szukanie potoku (szczęśliwie większość trasy jechałem wzdłuż rzeki) głowa do wody, szybka przekąska i ciśniemy dalej, pod koniec walczyłem ze sobą i ze zmęczeniem i z uciekającym czasem, nie miałem takiego tempa jakie założyłem i z minuty na minutę rosły obawy że nie zdążę na pociąg, kręciłem ostatkiem sił i wiedziałem że ja do Bielska rowerem dojechać nie dam rady. Zasnę na dworcu i tyle i nie ruszę ani km więcej.

Kiedy zobaczyłem znak 1km do granicy (ok 1,5km do stacji PKP) miałem 15 min do pociągu. To było hardkorowe 15 min, ostatni podjazd niemający końca, zaciśnięte zęby, skurcze, pot cięknący mi po twarzy, ból chyba wszystkiego, bolały mnie ręce, bolał mnie tyłek od siodełka, uwierała pompka w plecaku, resztki słońca smażyły mnie po twarzy że już patrzeć nie mogłem, wjeżdżam już na stację, widzę stojący pociąg i tuż obok mały sklepik, rzucam rower, wbiegam do sklepu, gadam w jakimś bliżej nie określonym języku do kasjerki żeby mnie puściła bez kolejki, sięgam po byle jaki napój, płacę wybiegam, 100m do pociągu, wrzucam rower do wagonu, wchodzę siadam, słyszę dzwonek i zamykające się drzwi...o rzesz myślę sobie, ty farciarzu...

Ogarnia mnie śmiech, który staram się opanować, bo jeszcze oddechu nie mogłem złapać. Ale najbardziej kulminacyjny moment miałem tuż pod domem, jako że w sobote hacjendą "opiekowałem" się tylko ja, wiedziałem że nikt na mnie nie czeka, ostatnia minuta szukania kluczy w plecaku to był nie gorszy horror niż sama wyprawa...

Uff...






















  • DST 120.00km
  • Czas 06:42
  • VAVG 17.91km/h
  • VMAX 70.00km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 lipca 2010 Kategoria Beskidy, za granicą, extremalnie

ROCK GARDEN: Babia Góra-1725 m.n.p.m.

Beskidy moim zdaniem i nie tylko moim to jedne z trudniejszych rejonów w Polsce do eksploracji rowerem, a patrząc na opinie znajomych, zaryzykowałbym że nie tylko w Polsce.

A dlaczego? Zapytacie...Przecież nie są najwyższe, ani najbardziej strome, szlaki nie prowadzą tuż nad przepaścią daleko w dół, są też łatwo dostępne i zazwyczaj legalnie można wdrapać się na większość z nich. W czym tkwi diabeł? W szczegółach chciało by się dodać, ale nie, nie, diabeł chowa się pod kamieniami.
Tak, to kamieniste szlaki, od luźnych rozsypanych wielkości pięści kamieni, po głazy wielkości telewizorów, i to nie tych lcd...
Mordercze dla sprzętu, wykańczające dla bikerów, ale cholernie pociągające, dające ogrom satysfakcji z pokonania, zdobycia, w ferworze walki z własnymi słabościami, stanowczą grubą krechą odcinają chłopców od mężczyzn. Ja ciągle próbuje się dostać za tą linię, kiedy już wydaje mi się że tam jestem, odkrywam szlak, który w jednej chwili pokazuje mi że każdy ma swoje granice, każdy ma swoje miejsce, i że przedemną jeszcze nie jeden sezon MTB, jeszcze nie jeden abym mógł w pełni wykorzystać to co Beskidy mają do zaoferowania.

Dzisiaj moim łupem padła Babia Góra osiągająca wysokość 1725 m n.p.m., to najwyższy szczyt całych Beskidów Zachodnich, najwyższy po Tatrach szczyt w Polsce i drugi, po Śnieżce, pod względem wybitności. Zaliczany jest do Korony Gór Polski.

Pobudka o 6 rano, zgodnie z moim budzikiem, syte śniadanie, plecak spakowany dzień wcześniej, prysznic i w drogę.
Plan miałem spory jak na moje możliwości, chciałem asfaltami dojechać przez Żywiec, Korbielów do Oravskiej Polhory, stamtąd terenem już na samą Babią.
Po Babiej chciałem w drodze powrotnej jechać już tylko terenem, zahaczyć o Skrzyczne i Klimczok, niestety przy zjeździe z Babiej, uszkodziłem łańcuch i napęd nie pracował na najmniejszej przedniej tarczy, więc strome podjazdy odpadały, wtedy też podjąłem decyzję że to i tak dużo jak na dziś.

Wjazd na Babią to zaskakująco dużo jazdy, dopiero końcówka już bezapelacyjnie pchana, a nawet przez parę metrów rower na plecy i wio po skałach do góry.
Ludzie mijali mnie i patrzyli ze zdziwienia, osobiście wątpię że z podziwu, raczej mieli miny typu "matko, co ten gość tu robi z rowerem".
Choć byli i tacy co zagadywali i pytali jak gdzie i po co, w tym jedna niezwykle urodziwa Słowianka, która mówiła coś do mnie, ja tego kompletnie nie rozumiałem, tylko się uśmiechałem jak głupi.

Na szczycie...
Widok to poezja, w tym momencie już wiedziałem, warto było. Niech zdjęcia dopowiedzą resztę.
Po krótkim odpoczynku, decyzja, zjazd stroną polską. Chciałem koniecznie poznać trasę od drugiej strony, teraz myślę że to była zła decyzja, choć może nie zła do końca, ten odcinek, a liczył sobie blisko 20 km do zjazdy na sam dół do miasta, wyrwał ze mnie wszystko co miałem, a nawet więcej, zmuszając mnie w paru sytuacjach do zejścia z roweru i schodzenia razem z nim, tylko raz nie posłuchałem przeczucia, i poleciałem w krzaki, w locie modliłem się aby pod nimi nie było ostrych jak brzytwa kamieni, i nie było, moje szczęście.

Oczywiście po drodze ludzie nie szczędzili komentarzy, pozytywnych, bardzo miłych, patrzyli jak na szaleńca, ale mi nie w każdym momencie było do śmiechu, tyle razy co minąłem się z lotem przed siebie to nie zliczę, i tak ta walka z trasą trwałą kolejne kilometry, im dalej od szczytu tym coraz więcej szerokich, ubitych szutrów i łagodniejsze zjazdy.
Niestety na całej trasie nie natrafiam na żadne schronisko, zapasy wody się kończą, upał daje się we znaki, i wtedy spotykam miejscowego górala, po krótkiej pogawędce, proponuje mi tankowanie prosto u jego źródła, zimna górska woda ratuje mnie z opresji, w facetem gadam dobre 15 min, podczas których dałem w siebie wdusić małą szklankę zimnego piwa. Zjeżdżam padnięty do miasta i już tylko 40km do domu, dojeżdżam wycieńczony, nadgarstki obolałe, uda palące, ale oglądam teraz zdjęcia i zdecydowanie mogę powiedzieć warto było!

Pozdrower :)



Cel podróży...Tu miałem moment zawahania, jak zobaczyłem gdzie ja dziś zamierzam się wdrapać, nie powiem, nogi mi się ugieły.



















































I na koniec muzyka, którą nuciłem dziś przez większość dnia.



Pozdrower!
  • DST 123.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 07:11
  • VAVG 17.12km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 listopada 2009 Kategoria Beskidy, za granicą

Polsko - czesko - słowacka włóczęga

Zachciało mi się dłuższego dystansu, ale jakoś nie miałem ochoty na włóczęgę po górach od rana do zmierzchu samemu, więc padło na trasę którą od dawna chciałem zrobić. Asfalty to nie moja domena, ale czasami lubię tak dla odmiany pokręcić po drodze.

Wstałem dziś z lekkim bólem głowy (nie pytajcie dlaczego, tu sami sportowcy :P ) o 6 rano, zjadłem syte śniadanie, wziąłem co trzeba i w drogę. Ponieważ to nie pełna adrenaliny wycieczka po krętych górskich szlakach więc nie będę zamęczał czytających zbędnym opisem :)
Jedyna ciekawostka jest taka, że dziś zahaczyłem o trzy państwa, Słowację, Czechy i Polskę oczywiścię.


Trasa:

[POLSKA] Bielsko - Żywiec - Milówka - Zwardoń - [SŁOWACJA] Skalite - Cierne - Svrcinowiec - [CZECHY] Jablunkowa - Bocanowice - Jablunkov - Bukovec - [POLSKA] Istebna - Milówka - Żywiec - Bielsko



Ceska Republika © feels3


Svrcinovec :P (język można sobie połamać) © feels3


Most w Milówce © feels3


Istebna © feels3
  • DST 137.00km
  • Teren 137.00km
  • Czas 08:00
  • VAVG 17.12km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl