Informacje

  • Wszystkie kilometry: 7070.90 km
  • Km w terenie: 2114.00 km (29.90%)
  • Czas na rowerze: 16d 02h 21m
  • Prędkość średnia: 15.92 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy feels3.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

z ekpiką

Dystans całkowity:1098.00 km (w terenie 331.00 km; 30.15%)
Czas w ruchu:64:33
Średnia prędkość:14.92 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:52.29 km i 4h 18m
Więcej statystyk
Sobota, 1 czerwca 2013 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Rozgrzewka po Rzeszowsku

Miała być krótka rozgrzewka hehe, a wyszła jazda w przysłowiowego trupa.
Sebastian chciał mnie urwać parę razy, ale broniłem się jak mogłem.

Jak on miał tętno momentami 195 to ja nie chcę znać swojego! :P









  • DST 50.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 16.67km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 czerwca 2013 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Ale urwał!

Ambitne plany, cele, przygoda, wszystko było...ale się skończyło ;-)

Ledwie Beskidzki trip w towarzystwie Maćka i Sebastian się rozpoczął i musiałem urwać hak, fakt, naderwałem go chyba wcześniej, zaliczając OTB parę dni temu , teraz tylko dokończyłem dzieła zniszczenia. Szkoda, bo pogoda była w końcu dobra, a trip szykował się zacny.

I znów do serwisu...szczęśliwie zjazd z ponad 1200m.n.p.m można odbyć bez przerzutki z łańcuchem w plecaku :P




  • DST 15.00km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 15.00km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 listopada 2012 Kategoria Bielsko i okolice, z ekpiką

Trup na koniec sezonu

Mijałem się z Kubą i mijałem, koniec sezonu dla mnie się zbliżał i nie nastawiałem się już na żadne integracje bikestats'owe ;-) , rower umyłem i przygotowałem go do przejścia na emeryturę, nowy już się "robi", myślami byłe już na przerwie sezonowej, a tu niespodziewanie wieczorem Kuba zmotywowałem mnie do jeszcze jednej jazdy.

Długo się nie zastanawiałem, bo ja w tym sezonie zacząłem od połowy lata, więc daleko mi do zmęczenia materiału, (co innego moja rama hehe) więc koniec końców dziś z samego rana stawiłem się na lotnisku.

Na lotnisku stawił się oprócz Kuby, również Paweł, ale nie sam, bo w towarzystwie niezwykle pięknej i uroczej młodej damy.

Ta drobnej budowy o blond włosach i niebieskich oczach dziewczyna siedziała w foteliku zamontowanym do ramy :-)
Wiadomo, córce się nie odmawia :-)

To wprawdzie zredukowało nasze plany i zamiast Skrzycznego, pokonaliśmy dziś spory kawałek asfaltowych dróg. Pojechaliśmy nad jezioro goczałkowickie, chłopaki się nie oszczędzali, zresztą ja też, i nie rzadko trzymaliśmy tempo na poziomie 40km/h, sporadycznie ktoś próbował się urwać ale bezskutecznie :P

Może to nie to samo co singiel na Skrzycznym, ale przynajmniej mogliśmy spokojnie pogadać, a że było wesoło, to koniec końców trzeba przyznać, trip bardzo udany.

Jedyny minus taki że osobnik sztuków jeden umarł w drodze powrotnej i próby reanimacji redbullami i kebabami nie wiele pomogły.

Mowa oczywiście o mej skromnej osobie, która dała z siebie chyba za dużo w pierwszej połowie wycieczki, no i wyszło też to że ja w tym sezonie bardzo krótkie trasy robię.
No nic to, bywa :) . Było to całkiem zabawne uczucie, bo prąd odcięło po prostu w jednym momencie, w drodze powrotnej, nagle, jadąc blisko 40km/h, jakby ktoś hamulec włączył...35...30...25...20km/h i ani ułamka siły aby przyspieszyć, dopiero po jakimś czasie się zorientowali że im kolega został ;/
Dobrze że było to pod koniec trasy.

Tymczasem, rower znów czeka myjka(pogoda nas dziś nie oszczędzała), i powoli czas wysłać go na zasłużoną emeryturę, a mnie na obowiązkową miesięczną przerwę!

Salut!
W.

  • DST 80.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 22.86km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 października 2012 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Beskidzki trip

Dziś czułem się jak na zakończeniu lata, naprawdę ta pogoda mnie zdumiewa.
Sebastian próbował zorganizować chłopaków z Rzeszowa, ja z Bielska, oboje polegliśmy, można powiedzieć zostali na placu boju najwytrwalsi, Seba się nie poddał i przyjechał z Rzeszowa.

Plan był ambitny, tak na zakończenie sezonu można by rzec, więc od pierwszych metrów wybieraliśmy trudniejsze odcinki, zamiast spokojnie wspinać się nartostradą na Szyndzielnię, to na dzień dobry młynek zielonym, i tak przy każdym rozwidleniu - ot nie żałowaliśmy sobie :D , trochę z obawą co będzie pod koniec dnia, ale co tam.

Po drodze zagadujemy do gościa wspinającego się na ciekawym fullu, Seba bawi się w sto pytań do, w końcu może skusi się na fulla :).

Atakujemy podjazd na Klimczok, motywujemy się po drodze, nie ma podchodzenia, nie ma i basta :), generalnie się udaje. Na górze popas i mkniemy ku przełęczy Karkoszczonka i dalej na Salmopol, po drodze kilka zjazdów z głazami na szlaku i podjazdów które nas zatykają, a jak nas zatykały podjazdy to robiliśmy krótki popas.

Na szlakach było widać że ludzie korzystają z ostatniej okazji pogodowej, jakby czuli że jutro ma padać śnieg (serio, serio :D ) pełno pieszych, bikerów też nie mało.

Pierwsze poważne lądowanie na Salmopolu, końcówka była okropna, każdy podjazd mieliśmy nadzieję że będzie tym ostatnim, pochłaniamy ciepły posiłek i ruszamy na podbój. Chcieliśmy z początku pojechać na Baranią Górę, ale sił brakowało, a przecież do domu daleko. Lądujemy przy Malinowej Skale, tam kolejne wyzwanie-zjazd, głazy i uskoki że pieszo jest ciężko, coś tam próbujemy zjechać, coś tam się udało, żyjemy, więc jakoś daliśmy rade, czasem jednak trzeba było podreptać z buta, wstyd, ale naprawdę łatwo nie było ;)

Po za tym jakoś po kontuzjach, lekko też zdekoncentrowani i wyluzowani na koniec sezonu jakoś tak bardziej uważamy, na złamanie karku nie gnaliśmy, oj nie.

Skrzyczne to była formalność, na dół zjeżdżamy niebieskim szlakiem w stronę Hali Jaskowej, dawno tam byłem i zaskoczony byłem ilością kamieni na szlaku.

Dobrze że w połowie drogi zrobiło sie znacznie lepiej i mogliśmy chwilę przycisnąć odbierając sobie wszystkie dzisiejsze podjazdy.
Końcówka asfaltowa do domu.

Humor był, pogoda była, kierownice nam na zjazdach z rąk wyrywało, nogi na podjazdach zajechaliśmy. Trip udany.
Patrząc na prognozę pogody i gwałtowne ochłodzenie, to pewnie ostatnia tak włóczęga po górach w tym sezonie.

Tym razem sezon bez kontuzji (odpukać, bo jeszcze wokół domu wszak pojeżdżę ;-) )































  • DST 65.00km
  • Teren 45.00km
  • Czas 07:30
  • VAVG 8.67km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 sierpnia 2012 Kategoria Beskidy, z ekpiką

4 litery

4 litery, siedzenie lub wyrażając się po polsku: dupa.
Z każdej wycieczki zostaje zawsze jakiś smaczek, czasami dzieje się coś ciekawego, jest o czymś opowiadać i co pamiętać.

Myślą przewodnią tej dzisiejszej jest dupa.
Sebastian odwiedził Bielsko i zmotywował mnie do ciężkiego kręcenia, niby zmęczony po Alpach, niby jeszcze dzień wcześniej robił ambitną traskę po tutejszych górach, ale jakimś cudem i tak było blisko aby pękła setka. A że zaliczam ostatnio same 30-stki, nie powiem w dość intensywnym tempie, to tak jak się spodziewałem od 31km złapał mnie lekki kryzys...nie, nie nogi odezwały się pierwsze, tylko moja dupa.

Siodełko dało mi się we znaki i zanim jeszcze dotarliśmy do celu, coraz częściej stawałem bo nie mogłem usiedzieć.
No ale jeszcze było źle.

Trochę pomagała zapomnieć o przykrej dolegliwości nasza trasa, z planowanego półgodzinnego dojazdu do Ustronia, zrobiły się dwie, poznaliśmy przy okazji nowe okolice, ja rozumiem, Sebastian jest przyjezdny, ale mi jest zwyczajnie wstyd, żeby się zgubić u siebie.

Planowaliśmy wjechać na Czantorię, ale dupa z tego wyszła, mieliśmy już 1,5h w plecy, a czas nas gonił, tzn nie jechał za nami, gonił nas wirtualnie, w zasadzie to nie mnie, a Sebastiana, ale przecież gościa trzeba ugościć, więc nie naciskałem.

W ustroniu zdecydowaliśmy że Czantoria jest dziś poza naszym zasięgiem, pisząc to teraz tak myślę, że upał dzisiejszy trochę nam w tym pomógł.

Żeby nie było na Równicę też zabłądziliśmy, a kiedy wróciliśmy na właściwy tor, znowu na monotonnym asfaltowym upalnym podjeździe znów odezwała się dupa. Szlag mnie już trafiał, nie wiedziałem co mnie bardziej piecze, łeb od słońca, uda od braku długich tras w tym sezonie czy moja dupa. Nic tylko rzucić rower w krzaki i wskoczyć do basenu...z lodem.

No ale udało się. Jesteśmy na miejscu, tam krótki popas i w końcu w teren, czyli to co tygrysy lubią najbardziej, a że za takich się uważamy to nie odpuściliśmy i z pojechaliśmy szlakiem w górę.

Trochę kojarzyłem teren i miałem nadzieje pokazać Sebastianowi fajny singiel, ale zamiast na niego trafiliśmy na mały kamieniołom no i dupa zbita.

Na końcu zjazdu jednak byliśmy zadowoleni, choć ja jadąc na fullu, chyba jednak bardziej.

Zmęczeni w tym upale motywowaliśmy się do powrotu do domu dobrym żarciem czekającym już na stole.

500m do domu zsiadłem z roweru, bo już nie mogłem jechać dalej i podprowadziłem na piechotę ostatnie metry. Tak bolała mnie dupa.

Rzuciłem rower, wziąłem zimny prysznic, najadłem się, położyłem się (na brzuchu...wiadomo, dupa) i mimo wszystko stwierdziłem że było świetnie :-)

ps. obiecałem Sebastianowi że nie wspomnę na blogu że po raz pierwszy na podjeździe to on siedział mi na kole, więc nie wspominam...no dobra, na równicy się zmotywował i mnie zgubił ;/

W.








  • DST 85.00km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:00
  • VAVG 17.00km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Angielska pogoda, polskie góry - Leskowiec

Od pierwszej wiadomości Kuby do sobotniego spotkania minęły 2 miesiące, między czasie, jedni rezygnowali, inni się przyłączali, i tak wybieraliśmy się jak sójka za morze.
Na kilka dni przed terminem pogoda nie sprzyjała i wyjazd stał pod znakiem zapytania, w zasadzie to podświadomie czułem że nic z tego nie będzie przez pogodę właśnie.

W tej chwili pisząc to wiem że trafiliśmy idealnie w okienko pogodowe :) , bo teraz znów leje. Sobota nas oszczędziła, no przynajmniej jeśli chodzi o deszcz.

W tym sezonie staram się robić nowe trasy, tym razem bez mapy, bez przygotowania odwiedziłem strony których nie znam. ale za to miałem w sobotę trzech przewodników, miałem ten komfort że tym razem tylko delektowałem się górami :)
Kuba, Olaf i drugi Kuba.

W czteroosobowym składzie ruszyliśmy na podbój Beskidu Małego, gdzie głównym punktem nawigacyjnym był Leskowiec, do którego zabraliśmy się strony Wadowic i kierowaliśmy się górami aż na górę Żar.
Ponad 40km "czystego" terenu, dopiero ostatnie km były asfaltowe, i to tylko dlatego że czas i siły nas do tego zmusiły.

Ta część Beskidów to zdecydowanie najtrudniejsze góry po jakich jeździłem, góry w okół Bielska do tej pory tylko wydawały mi się kamieniste, bo to co zobaczyłem na nowo zdefiniowało u mnie pojęcie trudnego szlaku.

Kilka km musiało minąć zanim się dostosowałem i na zjazdach byłem ostrożny, na szczęście zawody nam nie nie były w głowie ;)
Jazda jednak w takim terenie, mimo iż Beskid Śląski też jest wymagający, to naprawdę spore wyzwanie, nadgarstki od kamieni obolałe, a zatrzymać się w czasie jazdy nie wypada, no bo przecież jak to, ja nie dam rady? ;)
I tak nam droga mijała, na zmianę z bardzo stromymi podjazdami i świetnymi zjazdami, aż do momentu kiedy Olafowi padła tylna piast, działa jak ostre koło ;)
Niestety dla Olafa to oznaczało powrót do domu, szczęśliwie razem przejechaliśmy większość trasy, ale ostatnią część już w trójkę.

Na Żarze mimo zmęczenia w jednej chwili nam się nastroje poprawiają przy pysznej pizzy. Błogie uczucie długo nie trwało, a do domu jeszcze kawałek, do naszej trójki dółącza się jeszcze dwóch znajomych Kuby i suniemy ostatnim trzeba przyznać wymagającym zjazdem z Żaru, tym razem nie asfaltem jak zawsze.
Potem tylko podjazd na Przegibek i zjazd do Bielska, podjazd jechałem w innej lidze, baterie mi padły, bynajmniej nie w telefonie i ledwo wjechałem na szczyt. Zresztą prędkość 5km/h mówi sama za siebie przy wzniesieni góra kilku procent :D

W domu ogromne zadowolenie, było trudno, dużo błota, kamieni, korzeni, dystans nie mały, tempo jak na warunki niezłe...i te obolałe nadgarstki, ale banan z twarzy nie schodził.
W dobrym towarzystwie taka trasa to przyjemność, ale następnym razem lepiej niech będzie słońce :P





























  • DST 66.00km
  • Teren 22.00km
  • Czas 05:48
  • VAVG 11.38km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 grudnia 2010 Kategoria Beskidy, z ekpiką, zima

Zimowe górecki, hey!

Krótkoooooo, bo zimno i palce marzną :P

Czadowa zima!

Do następnego, hey!












.
















  • DST 20.00km
  • Teren 10.00km
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 listopada 2010 Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice, z ekpiką

Grande finale! The best of 2010

U mnie każdy rok przełomowy, jak zwykle, ten przede wszystkim pod względem towarzyskim, ilość nowych osób poznana do wspólnego eksplorowania gór w roku 2008, sztuk 1, w roku 2009, sztuków 2, w roku 2010 sztuków 9 :-)

Zdobyte min Babia Góra 1725m.n.p.m., nie wiele niższe Pilsko i odnalezienie b.dużej ilości singli w znanych mi już Beskidach, do znudzenia tłuczona Szyndzielnia i Kozia Górka i najważniejsze, wyleczone kolana, bo nie spodziewałem się w grudniu 2009r że usiądę na rower w 2010 a co dopiero że przejadę blisko 4tys km!

Z nadziejami na kolejny krok w 2011r patrze ale planów tym razem szczegółowych nie mam, jak wszystko dopisze, to będzie się działo. Oj będzie!
Planowane min nocne zdobycie kilku ważniejszych szczytów z pomocą tego cudeńka które buduje i projektuje już 3 miesiące wraz z kolegą:
DIY Power led
Dodam że moje auto świeci nie wiele mocniej :P
Z innych celi to Alpy, Alpy i jeszcze raz Alpy, ale najpierw oddam hołd naszym Tatrom i wgramolę się z rowerem tak wysoko jak się będzie dało.
Liczę też w końcu na regularne starty w maratonach, ale to wszystko się okaże.

Stay tuned!













































  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 października 2010 Kategoria Beskidy, z ekpiką

Tornado w górach

Dziś wiał jeden z silniejszych wiatrów jaki ostatnio miałem "przyjemność" doświadczyć. Wystarczy powiedzieć, że kilka razy zdmuchnęło by nas ze szlaku, momentami na prostym odcinku "jedyneczka" i przed siebie, boczny jak zawiał to nie szło utrzymać równowagi, ale mimo wszystko było super. Efekty specjalne, jak nie zdarzają się często, stanowią zawsze jakieś urozmaicenie.

Tymczasem w górach jechaliśmy już po śniegu, miejscami placki oblodzone, po za tym fenomenalna widoczność i mimo śniegu, bardzo ciepło, zbieram się powoli do złożenia roweru do piwnicy, więc jeśli już jadę to bardzo powoli, spadek chęci do wysiłku bardzo odczuwalny, zjazdy tak wolne, że wstyd :P, ale co tam, porobiłem sobie fotki za to.


Trasa: Dębowiec->Szyndzielnia->Klimczok->Błatnia->Wapienica->Bielsko









  • DST 40.00km
  • Teren 20.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 13.33km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 30 października 2010 Kategoria Bielsko i okolice, z ekpiką

Niby to lato, niby to zima - miejski trip

Krótki wypad z Pawłem współtwórcą nowej zabaweczki, po Bielsku, pogoda w słońcu prawie jak latem, ale wystarczyło że wieczorem na powrocie słońce się schowało i temp spada prawie do zera. Tempo coraz słabsze, czuć że końcówka sezonu, męczyć się nie chce, obroty się zwalniają same i trudno się wkręcić.
Idzie zima, oj idzie.




  • DST 30.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 15.00km/h
  • Sprzęt Bestia
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl