Beskidzki trip
Dziś czułem się jak na zakończeniu lata, naprawdę ta pogoda mnie zdumiewa.
Sebastian próbował zorganizować chłopaków z Rzeszowa, ja z Bielska, oboje polegliśmy, można powiedzieć zostali na placu boju najwytrwalsi, Seba się nie poddał i przyjechał z Rzeszowa.
Plan był ambitny, tak na zakończenie sezonu można by rzec, więc od pierwszych metrów wybieraliśmy trudniejsze odcinki, zamiast spokojnie wspinać się nartostradą na Szyndzielnię, to na dzień dobry młynek zielonym, i tak przy każdym rozwidleniu - ot nie żałowaliśmy sobie :D , trochę z obawą co będzie pod koniec dnia, ale co tam.
Po drodze zagadujemy do gościa wspinającego się na ciekawym fullu, Seba bawi się w sto pytań do, w końcu może skusi się na fulla :).
Atakujemy podjazd na Klimczok, motywujemy się po drodze, nie ma podchodzenia, nie ma i basta :), generalnie się udaje. Na górze popas i mkniemy ku przełęczy Karkoszczonka i dalej na Salmopol, po drodze kilka zjazdów z głazami na szlaku i podjazdów które nas zatykają, a jak nas zatykały podjazdy to robiliśmy krótki popas.
Na szlakach było widać że ludzie korzystają z ostatniej okazji pogodowej, jakby czuli że jutro ma padać śnieg (serio, serio :D ) pełno pieszych, bikerów też nie mało.
Pierwsze poważne lądowanie na Salmopolu, końcówka była okropna, każdy podjazd mieliśmy nadzieję że będzie tym ostatnim, pochłaniamy ciepły posiłek i ruszamy na podbój. Chcieliśmy z początku pojechać na Baranią Górę, ale sił brakowało, a przecież do domu daleko. Lądujemy przy Malinowej Skale, tam kolejne wyzwanie-zjazd, głazy i uskoki że pieszo jest ciężko, coś tam próbujemy zjechać, coś tam się udało, żyjemy, więc jakoś daliśmy rade, czasem jednak trzeba było podreptać z buta, wstyd, ale naprawdę łatwo nie było ;)
Po za tym jakoś po kontuzjach, lekko też zdekoncentrowani i wyluzowani na koniec sezonu jakoś tak bardziej uważamy, na złamanie karku nie gnaliśmy, oj nie.
Skrzyczne to była formalność, na dół zjeżdżamy niebieskim szlakiem w stronę Hali Jaskowej, dawno tam byłem i zaskoczony byłem ilością kamieni na szlaku.
Dobrze że w połowie drogi zrobiło sie znacznie lepiej i mogliśmy chwilę przycisnąć odbierając sobie wszystkie dzisiejsze podjazdy.
Końcówka asfaltowa do domu.
Humor był, pogoda była, kierownice nam na zjazdach z rąk wyrywało, nogi na podjazdach zajechaliśmy. Trip udany.
Patrząc na prognozę pogody i gwałtowne ochłodzenie, to pewnie ostatnia tak włóczęga po górach w tym sezonie.
Tym razem sezon bez kontuzji (odpukać, bo jeszcze wokół domu wszak pojeżdżę ;-) )
Sebastian próbował zorganizować chłopaków z Rzeszowa, ja z Bielska, oboje polegliśmy, można powiedzieć zostali na placu boju najwytrwalsi, Seba się nie poddał i przyjechał z Rzeszowa.
Plan był ambitny, tak na zakończenie sezonu można by rzec, więc od pierwszych metrów wybieraliśmy trudniejsze odcinki, zamiast spokojnie wspinać się nartostradą na Szyndzielnię, to na dzień dobry młynek zielonym, i tak przy każdym rozwidleniu - ot nie żałowaliśmy sobie :D , trochę z obawą co będzie pod koniec dnia, ale co tam.
Po drodze zagadujemy do gościa wspinającego się na ciekawym fullu, Seba bawi się w sto pytań do, w końcu może skusi się na fulla :).
Atakujemy podjazd na Klimczok, motywujemy się po drodze, nie ma podchodzenia, nie ma i basta :), generalnie się udaje. Na górze popas i mkniemy ku przełęczy Karkoszczonka i dalej na Salmopol, po drodze kilka zjazdów z głazami na szlaku i podjazdów które nas zatykają, a jak nas zatykały podjazdy to robiliśmy krótki popas.
Na szlakach było widać że ludzie korzystają z ostatniej okazji pogodowej, jakby czuli że jutro ma padać śnieg (serio, serio :D ) pełno pieszych, bikerów też nie mało.
Pierwsze poważne lądowanie na Salmopolu, końcówka była okropna, każdy podjazd mieliśmy nadzieję że będzie tym ostatnim, pochłaniamy ciepły posiłek i ruszamy na podbój. Chcieliśmy z początku pojechać na Baranią Górę, ale sił brakowało, a przecież do domu daleko. Lądujemy przy Malinowej Skale, tam kolejne wyzwanie-zjazd, głazy i uskoki że pieszo jest ciężko, coś tam próbujemy zjechać, coś tam się udało, żyjemy, więc jakoś daliśmy rade, czasem jednak trzeba było podreptać z buta, wstyd, ale naprawdę łatwo nie było ;)
Po za tym jakoś po kontuzjach, lekko też zdekoncentrowani i wyluzowani na koniec sezonu jakoś tak bardziej uważamy, na złamanie karku nie gnaliśmy, oj nie.
Skrzyczne to była formalność, na dół zjeżdżamy niebieskim szlakiem w stronę Hali Jaskowej, dawno tam byłem i zaskoczony byłem ilością kamieni na szlaku.
Dobrze że w połowie drogi zrobiło sie znacznie lepiej i mogliśmy chwilę przycisnąć odbierając sobie wszystkie dzisiejsze podjazdy.
Końcówka asfaltowa do domu.
Humor był, pogoda była, kierownice nam na zjazdach z rąk wyrywało, nogi na podjazdach zajechaliśmy. Trip udany.
Patrząc na prognozę pogody i gwałtowne ochłodzenie, to pewnie ostatnia tak włóczęga po górach w tym sezonie.
Tym razem sezon bez kontuzji (odpukać, bo jeszcze wokół domu wszak pojeżdżę ;-) )
- DST 65.00km
- Teren 45.00km
- Czas 07:30
- VAVG 8.67km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
czasem trzeba sobie zaszaleć :P i w górach odpocząć :D
sebol - 20:05 niedziela, 7 października 2012 | linkuj
Dobry lans nie jest zły :) Fajnie się Wam ten wypad udał, warunki ok, widocznosć również. Że też Sebastianowi się chciało taki kawał jechać:) Krejzol :D Pozdro!
k4r3l - 07:41 niedziela, 7 października 2012 | linkuj
hmn... widzę, że mam czego żałować ale niestety lekka kontuzja mnie wykluczyła... Może jestem zbyt wielkim optymistą, ale sądzę, że jeszcze w tym sezonie będzie się dało jeszcze ostro popedałować, oczywiście w większym gronie :). Do następnego :)
jakubiszon - 22:30 sobota, 6 października 2012 | linkuj
Komentuj