Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2012
Dystans całkowity: | 215.00 km (w terenie 17.00 km; 7.91%) |
Czas w ruchu: | 12:10 |
Średnia prędkość: | 17.67 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 53.75 km i 3h 02m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 sierpnia 2012
Kategoria Bielsko i okolice
Błogie lenistwo.
Dziś postanowiłem pobawić się na rowerze, pojeździłem w okół miasta, a to sobie poćwiczyłem stójkę, a to jakaś skromna hopka z pagórka, potem wygrzewałem się w słońcu na rynku, pokręciłem też do pubu strudzonych rowerzystów a na koniec położyłem się plackiem na lotnisku.
Pogoda idealna, aż chciało by się aby trwała cały czas, wyjątkowo tym razem nie tęsknie za zimą :)
Pogoda idealna, aż chciało by się aby trwała cały czas, wyjątkowo tym razem nie tęsknie za zimą :)
- DST 20.00km
- Czas 02:00
- VAVG 10.00km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 sierpnia 2012
Kategoria Bielsko i okolice
Salmopol - treningowo
Z 30-tek przerzucam się na 50-tki, tylko w ramach treningu oczywiście ;/
Na Salmopolu miałem chrapkę na pętle, ale nie chce się pokłócić z kolanami, wole żyć z nimi w zgodzie i dozować obciążenia.
Siła za szybko wraca w porównaniu do ogólnej dyspozycji.
Po paru 50-tkach, zmienię cel znowu na dłuższe dystanse ;-)
Na Salmopolu miałem chrapkę na pętle, ale nie chce się pokłócić z kolanami, wole żyć z nimi w zgodzie i dozować obciążenia.
Siła za szybko wraca w porównaniu do ogólnej dyspozycji.
Po paru 50-tkach, zmienię cel znowu na dłuższe dystanse ;-)
- DST 55.00km
- Czas 02:10
- VAVG 25.38km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 sierpnia 2012
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Es jaksal mopol
Po niedzielnym tripie z Sebastianem, czułem się jak po imprezie na której przeholowałem, a po niej powiedziałem sobie dość...no przynajmniej na kilka dni.
A że postanowienia się mnie nie trzymają, już w poniedziałek byłem na rowerze, we wtorek też troszkę, w środę trochę więcej, bo łupem padł Salmopol.
W tym sezonie mnie tu nie było. Więc why not? :-)
Pogoda dopisuje, siodełko odbyło korektę położenia i już tak nie uciska. Jest dobrze.
Salut.
A że postanowienia się mnie nie trzymają, już w poniedziałek byłem na rowerze, we wtorek też troszkę, w środę trochę więcej, bo łupem padł Salmopol.
W tym sezonie mnie tu nie było. Więc why not? :-)
Pogoda dopisuje, siodełko odbyło korektę położenia i już tak nie uciska. Jest dobrze.
Salut.
- DST 55.00km
- Teren 2.00km
- Czas 03:00
- VAVG 18.33km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
4 litery
4 litery, siedzenie lub wyrażając się po polsku: dupa.
Z każdej wycieczki zostaje zawsze jakiś smaczek, czasami dzieje się coś ciekawego, jest o czymś opowiadać i co pamiętać.
Myślą przewodnią tej dzisiejszej jest dupa.
Sebastian odwiedził Bielsko i zmotywował mnie do ciężkiego kręcenia, niby zmęczony po Alpach, niby jeszcze dzień wcześniej robił ambitną traskę po tutejszych górach, ale jakimś cudem i tak było blisko aby pękła setka. A że zaliczam ostatnio same 30-stki, nie powiem w dość intensywnym tempie, to tak jak się spodziewałem od 31km złapał mnie lekki kryzys...nie, nie nogi odezwały się pierwsze, tylko moja dupa.
Siodełko dało mi się we znaki i zanim jeszcze dotarliśmy do celu, coraz częściej stawałem bo nie mogłem usiedzieć.
No ale jeszcze było źle.
Trochę pomagała zapomnieć o przykrej dolegliwości nasza trasa, z planowanego półgodzinnego dojazdu do Ustronia, zrobiły się dwie, poznaliśmy przy okazji nowe okolice, ja rozumiem, Sebastian jest przyjezdny, ale mi jest zwyczajnie wstyd, żeby się zgubić u siebie.
Planowaliśmy wjechać na Czantorię, ale dupa z tego wyszła, mieliśmy już 1,5h w plecy, a czas nas gonił, tzn nie jechał za nami, gonił nas wirtualnie, w zasadzie to nie mnie, a Sebastiana, ale przecież gościa trzeba ugościć, więc nie naciskałem.
W ustroniu zdecydowaliśmy że Czantoria jest dziś poza naszym zasięgiem, pisząc to teraz tak myślę, że upał dzisiejszy trochę nam w tym pomógł.
Żeby nie było na Równicę też zabłądziliśmy, a kiedy wróciliśmy na właściwy tor, znowu na monotonnym asfaltowym upalnym podjeździe znów odezwała się dupa. Szlag mnie już trafiał, nie wiedziałem co mnie bardziej piecze, łeb od słońca, uda od braku długich tras w tym sezonie czy moja dupa. Nic tylko rzucić rower w krzaki i wskoczyć do basenu...z lodem.
No ale udało się. Jesteśmy na miejscu, tam krótki popas i w końcu w teren, czyli to co tygrysy lubią najbardziej, a że za takich się uważamy to nie odpuściliśmy i z pojechaliśmy szlakiem w górę.
Trochę kojarzyłem teren i miałem nadzieje pokazać Sebastianowi fajny singiel, ale zamiast na niego trafiliśmy na mały kamieniołom no i dupa zbita.
Na końcu zjazdu jednak byliśmy zadowoleni, choć ja jadąc na fullu, chyba jednak bardziej.
Zmęczeni w tym upale motywowaliśmy się do powrotu do domu dobrym żarciem czekającym już na stole.
500m do domu zsiadłem z roweru, bo już nie mogłem jechać dalej i podprowadziłem na piechotę ostatnie metry. Tak bolała mnie dupa.
Rzuciłem rower, wziąłem zimny prysznic, najadłem się, położyłem się (na brzuchu...wiadomo, dupa) i mimo wszystko stwierdziłem że było świetnie :-)
ps. obiecałem Sebastianowi że nie wspomnę na blogu że po raz pierwszy na podjeździe to on siedział mi na kole, więc nie wspominam...no dobra, na równicy się zmotywował i mnie zgubił ;/
W.
Z każdej wycieczki zostaje zawsze jakiś smaczek, czasami dzieje się coś ciekawego, jest o czymś opowiadać i co pamiętać.
Myślą przewodnią tej dzisiejszej jest dupa.
Sebastian odwiedził Bielsko i zmotywował mnie do ciężkiego kręcenia, niby zmęczony po Alpach, niby jeszcze dzień wcześniej robił ambitną traskę po tutejszych górach, ale jakimś cudem i tak było blisko aby pękła setka. A że zaliczam ostatnio same 30-stki, nie powiem w dość intensywnym tempie, to tak jak się spodziewałem od 31km złapał mnie lekki kryzys...nie, nie nogi odezwały się pierwsze, tylko moja dupa.
Siodełko dało mi się we znaki i zanim jeszcze dotarliśmy do celu, coraz częściej stawałem bo nie mogłem usiedzieć.
No ale jeszcze było źle.
Trochę pomagała zapomnieć o przykrej dolegliwości nasza trasa, z planowanego półgodzinnego dojazdu do Ustronia, zrobiły się dwie, poznaliśmy przy okazji nowe okolice, ja rozumiem, Sebastian jest przyjezdny, ale mi jest zwyczajnie wstyd, żeby się zgubić u siebie.
Planowaliśmy wjechać na Czantorię, ale dupa z tego wyszła, mieliśmy już 1,5h w plecy, a czas nas gonił, tzn nie jechał za nami, gonił nas wirtualnie, w zasadzie to nie mnie, a Sebastiana, ale przecież gościa trzeba ugościć, więc nie naciskałem.
W ustroniu zdecydowaliśmy że Czantoria jest dziś poza naszym zasięgiem, pisząc to teraz tak myślę, że upał dzisiejszy trochę nam w tym pomógł.
Żeby nie było na Równicę też zabłądziliśmy, a kiedy wróciliśmy na właściwy tor, znowu na monotonnym asfaltowym upalnym podjeździe znów odezwała się dupa. Szlag mnie już trafiał, nie wiedziałem co mnie bardziej piecze, łeb od słońca, uda od braku długich tras w tym sezonie czy moja dupa. Nic tylko rzucić rower w krzaki i wskoczyć do basenu...z lodem.
No ale udało się. Jesteśmy na miejscu, tam krótki popas i w końcu w teren, czyli to co tygrysy lubią najbardziej, a że za takich się uważamy to nie odpuściliśmy i z pojechaliśmy szlakiem w górę.
Trochę kojarzyłem teren i miałem nadzieje pokazać Sebastianowi fajny singiel, ale zamiast na niego trafiliśmy na mały kamieniołom no i dupa zbita.
Na końcu zjazdu jednak byliśmy zadowoleni, choć ja jadąc na fullu, chyba jednak bardziej.
Zmęczeni w tym upale motywowaliśmy się do powrotu do domu dobrym żarciem czekającym już na stole.
500m do domu zsiadłem z roweru, bo już nie mogłem jechać dalej i podprowadziłem na piechotę ostatnie metry. Tak bolała mnie dupa.
Rzuciłem rower, wziąłem zimny prysznic, najadłem się, położyłem się (na brzuchu...wiadomo, dupa) i mimo wszystko stwierdziłem że było świetnie :-)
ps. obiecałem Sebastianowi że nie wspomnę na blogu że po raz pierwszy na podjeździe to on siedział mi na kole, więc nie wspominam...no dobra, na równicy się zmotywował i mnie zgubił ;/
W.
- DST 85.00km
- Teren 15.00km
- Czas 05:00
- VAVG 17.00km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze