Środa, 5 maja 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Głupi ma szczęście...albo i nie.
W dzisiejszym odcinku będzie o braku odpowiedzialności, pechu, szczęściu również, o głupocie i hartu ducha, i psia krew...trudnej pogodzie, ale i o zadowoleniu pod koniec dnia.
Miałem to ja wybrać się dziś na długą i spokojną jazdę, jutro mam trudny dzień, chciałem zostać z myślami sam, wybrałem sobie długą trasę, asfalty żeby nie trzeba było się koncentrować na jeździe zbytnio i pojechałem.
Pomijam fakt, że tak czysto treningowo, czas najwyższy zwiększyć dystanse i przyzwyczajać się stopniowo do obciążenia, choćby takiego jakie jest na maratonach, a przecież, ja choć kilka ostatnich, ale chciałbym w tym roku zaliczyć.
Wyjechałem z Bielska w kierunku Wapienicy, by dalej kierować się na Skoczów, odbiłem na, no właśnie, na Brenną, a miało być na Wisłę i Ustroń, jechałem dalej bo wiedziałem że to tuż obok i na pewno gdzieś odbije i będę tam gdzie chciałem.
Gnałem tak przed siebie już ładnych parę kilometrów, okolice znajome wiedziałem że w miarę dobrze jadę i klaps, syk, strzał, szum i szorowanie. Co to? No jak to co, kapeć moi drodzy. Kapeć, kapciowi nie równy, bo ten cholera nie miał zapasu! Dobrze, że w okolicy nie było dzieci żadnych bo zły bym dał przykład ucząc ich całej gamy łacińskich słów, no ale ciężko mi było się uspokoić, bo w myśl zasady, jadę się wyłączyć od wszystkich nie wziąłem niczego, nie tylko dętki, nawet jednej polskiej złotówki, ani dokumentów ani telefonu. Więc wyobraźcie sobie co czułem kiedy byłem ok 40 km od domu dokładnie w połowie drogi, i czekała mnie perspektywa pchania tego żelastwa przez hmmm 8-10 godzin?!
Kto by mnie z rowerem na stopa wziął?
To było właśnie o głupocie i braku odpowiedzialności i braku rozumu.
A zapytacie gdzie tu szczęście pewnie co?
Bo widzicie zatrzymałem się 20m obok jedynego w tej dziurze wulkanizatora, czynnego jeszcze kilka minut. No nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie kiedy ma się świadomość że do domu wrócę raptem za 2 godziny.
Faceta wziąłem pod włos, bo ani grosza przy sobie nie miałem, ale trafiłem na równego gościa, obiecałem że oddam za naprawę jak będę przejeżdżał następnym razem.
No ale to nie koniec przygód był, bo postanowiłem kontynuować wyprawę, nie byłem tak zmordowany jak sobie tego życzyłem.
Pojechałem szukać swojego Ustronia, pytając kolejnych lokales, o kierunek Ustroń i Szczyrk, wszyscy mnie kierowali przed siebie i dotarłem, tak prosto na żółty szlak na Przełęcz Karkoszczonkę, szlak mnie trafił po raz drugi, bo te tereny to ja znam i wiedziałem w tym momencie że to kompletnie nie ta droga której szukam, niestety robiło się już późno i musiałem szybko podjąć decyzję, i podjąłem, złą jak się później okazało, bo po próbie wjechania na przełęcz, przez gęste błoto się skończyło. Zmarnowałem mnóstwo sił, byłem cały z błota, i do tego zaczął padać deszcz. W zasadzie to trzeba było napisać, że zaczęło solidnie lać, nie było już miejsca na kolejne głupie akcje, a dziś nie miałem szczęścia, wybrałem coś czego bardzo nie lubię nie robić, czyli trasę powrotną po tym samym odcinku. No cóż, przynajmniej szczęśliwie piszę ten wpis do bloga a i przecież nie jest 3 nad ranem tylko 21 :)
Ale prawdę mówiąc osiągnąłem swoje, konam ze zmęczenia, tempo sobie narzuciłem, pstryknąłem parę zdjęć, jestem pozytywnie zmęczony a o to mi chodziło.
Pozdrower.
Miałem to ja wybrać się dziś na długą i spokojną jazdę, jutro mam trudny dzień, chciałem zostać z myślami sam, wybrałem sobie długą trasę, asfalty żeby nie trzeba było się koncentrować na jeździe zbytnio i pojechałem.
Pomijam fakt, że tak czysto treningowo, czas najwyższy zwiększyć dystanse i przyzwyczajać się stopniowo do obciążenia, choćby takiego jakie jest na maratonach, a przecież, ja choć kilka ostatnich, ale chciałbym w tym roku zaliczyć.
Wyjechałem z Bielska w kierunku Wapienicy, by dalej kierować się na Skoczów, odbiłem na, no właśnie, na Brenną, a miało być na Wisłę i Ustroń, jechałem dalej bo wiedziałem że to tuż obok i na pewno gdzieś odbije i będę tam gdzie chciałem.
Gnałem tak przed siebie już ładnych parę kilometrów, okolice znajome wiedziałem że w miarę dobrze jadę i klaps, syk, strzał, szum i szorowanie. Co to? No jak to co, kapeć moi drodzy. Kapeć, kapciowi nie równy, bo ten cholera nie miał zapasu! Dobrze, że w okolicy nie było dzieci żadnych bo zły bym dał przykład ucząc ich całej gamy łacińskich słów, no ale ciężko mi było się uspokoić, bo w myśl zasady, jadę się wyłączyć od wszystkich nie wziąłem niczego, nie tylko dętki, nawet jednej polskiej złotówki, ani dokumentów ani telefonu. Więc wyobraźcie sobie co czułem kiedy byłem ok 40 km od domu dokładnie w połowie drogi, i czekała mnie perspektywa pchania tego żelastwa przez hmmm 8-10 godzin?!
Kto by mnie z rowerem na stopa wziął?
To było właśnie o głupocie i braku odpowiedzialności i braku rozumu.
A zapytacie gdzie tu szczęście pewnie co?
Bo widzicie zatrzymałem się 20m obok jedynego w tej dziurze wulkanizatora, czynnego jeszcze kilka minut. No nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie kiedy ma się świadomość że do domu wrócę raptem za 2 godziny.
Faceta wziąłem pod włos, bo ani grosza przy sobie nie miałem, ale trafiłem na równego gościa, obiecałem że oddam za naprawę jak będę przejeżdżał następnym razem.
No ale to nie koniec przygód był, bo postanowiłem kontynuować wyprawę, nie byłem tak zmordowany jak sobie tego życzyłem.
Pojechałem szukać swojego Ustronia, pytając kolejnych lokales, o kierunek Ustroń i Szczyrk, wszyscy mnie kierowali przed siebie i dotarłem, tak prosto na żółty szlak na Przełęcz Karkoszczonkę, szlak mnie trafił po raz drugi, bo te tereny to ja znam i wiedziałem w tym momencie że to kompletnie nie ta droga której szukam, niestety robiło się już późno i musiałem szybko podjąć decyzję, i podjąłem, złą jak się później okazało, bo po próbie wjechania na przełęcz, przez gęste błoto się skończyło. Zmarnowałem mnóstwo sił, byłem cały z błota, i do tego zaczął padać deszcz. W zasadzie to trzeba było napisać, że zaczęło solidnie lać, nie było już miejsca na kolejne głupie akcje, a dziś nie miałem szczęścia, wybrałem coś czego bardzo nie lubię nie robić, czyli trasę powrotną po tym samym odcinku. No cóż, przynajmniej szczęśliwie piszę ten wpis do bloga a i przecież nie jest 3 nad ranem tylko 21 :)
Ale prawdę mówiąc osiągnąłem swoje, konam ze zmęczenia, tempo sobie narzuciłem, pstryknąłem parę zdjęć, jestem pozytywnie zmęczony a o to mi chodziło.
Pozdrower.
- DST 83.00km
- Teren 3.00km
- Czas 04:00
- VAVG 20.75km/h
- VMAX 61.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 maja 2010
Kategoria Bielsko i okolice
Regeneracja po tygodniu
Lekkie tempo na rozruch przed ciężkim tygodniem.
- DST 21.00km
- Czas 01:01
- VAVG 20.66km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 maja 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice, nocna jazda
Ku słońcu - again
Kolejna relaksacyjna jazda, tak jak poprzednio chciałem zdążyć na zachód słońca i tak sobie wyliczyłem żeby zdążyć.
Wybór padł na kamieniołom w Kozach, nie było mnie tam dawno, więc postanowiłem odwiedzić te strony, następnym razem muszę poznać bliżej te tereny, jest tam wiele ukrytych ścieżek.
Jechałem zgodnie z planem obserwując co raz niżej świecące słońce, i rach ciach trafia mi się telefon, i to bardzo ważny, ani śmiem przerywać :), ale słońce zachodzi, po sporej rozmowie co sił w nogach gnałem nadrabiając cenne sekundy, zdążyłem w samą porę, posiedziałem chwilę, nacieszyłem się widokami i gorącym niemal letnim wieczorem wróciłem przez centrum do domu.
Wybór padł na kamieniołom w Kozach, nie było mnie tam dawno, więc postanowiłem odwiedzić te strony, następnym razem muszę poznać bliżej te tereny, jest tam wiele ukrytych ścieżek.
Jechałem zgodnie z planem obserwując co raz niżej świecące słońce, i rach ciach trafia mi się telefon, i to bardzo ważny, ani śmiem przerywać :), ale słońce zachodzi, po sporej rozmowie co sił w nogach gnałem nadrabiając cenne sekundy, zdążyłem w samą porę, posiedziałem chwilę, nacieszyłem się widokami i gorącym niemal letnim wieczorem wróciłem przez centrum do domu.
- DST 37.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:12
- VAVG 16.82km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 26.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 kwietnia 2010
Kategoria Bielsko i okolice, nocna jazda
Ku słońcu
Chyba dochodzę do siebie.
Tak sobie teraz myślę, jeszcze w styczniu ledwo chodziłem na obie nogi kulejąc, dziś mija kwiecień a ja już śmigam na całego na rowerze.
Oj dużo szczęścia w tym było. Końcem grudnia byłem przekonany że na rower nie wsiąde w 2010 w ogólę. Bałem się że może tak być że nigdy nie wsiądę, wystraszyłem się nie na żarty.
Ktoś jednak nade mną czuwa, no przynajmniej jeśli chodzi o kolana, bo raptem po 4 miesiącach mogę z całą pewnością już powiedzieć, kolana nie bolą mnie niemal wcale. Jednak dmucham na zimne, i odpoczywam, robię przerwy w czasie jazd i dozuję sobie intensywność jak tylko mogę, w myśl zasady darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Gorzej z formą bo jest słaba ale i ta rośnie naprawdę szybko, przypominam się sobie z przed roku, wtedy o tej porze nie byłem nawet w połowie tak mocny jak teraz, więc bardzo się cieszę że wszystko ze mnie nie ze zeszło, a obecnie po każdej jeździe i należytym odpoczynku kolejna jazda jest dla mnie dużo łatwiejsza. Płuca z powrotem oswajają się z wysiłkiem, nogi ciągną coraz mocniej, więc zaczyna to wszystko układać się w całość.
Być może za 2-3 miesiące szarpnę się na jakiś maraton, kto wie.
Na razie cieszę się jak głupi, że jeżdżę a i widać że jestem strasznie na głodzie co cieszy bo chęć do jazdy ogromna.
Dziś tak ostatnim rzutem oka za okno i patrzę, słońce już dość nisko, szybka myśl, zdążę - nie zdążę, ale co tam, ogień na rower, wręcz biegiem do piwnicy i co sił w nogach na Trzy Lipki oglądać zachód słońca, na prostej z wiatrem pod cztery dychy gnałem, kilku minut i już w centrum zziajany jak sto pięćdziesiąt, pędzę dalej patrząc ile słońca jeszcze zostało, odbijam za dworcem ku słońcu i gnam ostatnim podjazdem...i zdążam. Jestem.
Na miejscu na kilkanaście minut a może nawet więcej przed zachodem, wyciągam aparat potwornie zmęczony, ale zadowolony i pstrykam seriami, na początku bezmyślnie, ale sił nie miałem myśleć. Czułem się tak spełniony, że spokojnie postanowiłem wrócić zahaczając co ciekawsze miejsca po drodze, kilometrów się nazbierało dużo z tej miejskiej plątaniny, wracam, czekolada w nocnym i padam zadowolony.
Oj co ja bym zrobił bez tego roweru, chyba bym sfixował.
Cykloza to chyba jedyna pożądana choroba jaką znam.
Tak sobie teraz myślę, jeszcze w styczniu ledwo chodziłem na obie nogi kulejąc, dziś mija kwiecień a ja już śmigam na całego na rowerze.
Oj dużo szczęścia w tym było. Końcem grudnia byłem przekonany że na rower nie wsiąde w 2010 w ogólę. Bałem się że może tak być że nigdy nie wsiądę, wystraszyłem się nie na żarty.
Ktoś jednak nade mną czuwa, no przynajmniej jeśli chodzi o kolana, bo raptem po 4 miesiącach mogę z całą pewnością już powiedzieć, kolana nie bolą mnie niemal wcale. Jednak dmucham na zimne, i odpoczywam, robię przerwy w czasie jazd i dozuję sobie intensywność jak tylko mogę, w myśl zasady darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
Gorzej z formą bo jest słaba ale i ta rośnie naprawdę szybko, przypominam się sobie z przed roku, wtedy o tej porze nie byłem nawet w połowie tak mocny jak teraz, więc bardzo się cieszę że wszystko ze mnie nie ze zeszło, a obecnie po każdej jeździe i należytym odpoczynku kolejna jazda jest dla mnie dużo łatwiejsza. Płuca z powrotem oswajają się z wysiłkiem, nogi ciągną coraz mocniej, więc zaczyna to wszystko układać się w całość.
Być może za 2-3 miesiące szarpnę się na jakiś maraton, kto wie.
Na razie cieszę się jak głupi, że jeżdżę a i widać że jestem strasznie na głodzie co cieszy bo chęć do jazdy ogromna.
Dziś tak ostatnim rzutem oka za okno i patrzę, słońce już dość nisko, szybka myśl, zdążę - nie zdążę, ale co tam, ogień na rower, wręcz biegiem do piwnicy i co sił w nogach na Trzy Lipki oglądać zachód słońca, na prostej z wiatrem pod cztery dychy gnałem, kilku minut i już w centrum zziajany jak sto pięćdziesiąt, pędzę dalej patrząc ile słońca jeszcze zostało, odbijam za dworcem ku słońcu i gnam ostatnim podjazdem...i zdążam. Jestem.
Na miejscu na kilkanaście minut a może nawet więcej przed zachodem, wyciągam aparat potwornie zmęczony, ale zadowolony i pstrykam seriami, na początku bezmyślnie, ale sił nie miałem myśleć. Czułem się tak spełniony, że spokojnie postanowiłem wrócić zahaczając co ciekawsze miejsca po drodze, kilometrów się nazbierało dużo z tej miejskiej plątaniny, wracam, czekolada w nocnym i padam zadowolony.
Oj co ja bym zrobił bez tego roweru, chyba bym sfixował.
Cykloza to chyba jedyna pożądana choroba jaką znam.
- DST 51.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:48
- VAVG 18.21km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 kwietnia 2010
Kategoria Bielsko i okolice, nocna jazda
Rekreacyjnie po mieście
Kręcenie miejskie na rozgrzewkę.
- DST 20.00km
- Temperatura 13.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Kategoria Bielsko i okolice, nocna jazda
Regeneracja
Po udanym weekendzie, i ogólnie po ostatnim tygodniu skoro ruszyłem z kopyta to trzeba przy tym trwać. Dziś postanowiłem się aktywnie zregenerować, lekko kręcąc po mieście, rozruszałem stawy, przede wszystkim kolana, porobiłem trochę zdjęć i wróciłem bardzo zrelaksowany.
- DST 15.00km
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 kwietnia 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Na Szyndzielnię przez Kozią
Trip samotny, szybki i bez z aparatu.
Chciałem pojechać takie swoje 100% na krótkiej trasie.
Pojechałem na Kozią Górkę dalej zielonym szlakiem w stronę Szyndzielni, ale w połowie drogi skręciłem w prawo na Olszówkę i wylądowałem pod Dębowcem.
Dalej na Szyndzielnię i tutaj podbiłem swoje tempo, byłem już rozgrzany i o dziwo wyprzedzałem pod górkę wszystkich niedzielnych rowerzystów, dość szybko zaczynam się adaptować do wysiłku po tej długiej przerwie i każdy kolejny wyjazd jest wyraźnie swobodniejszy od poprzedniego.
Najważniejsze udało mi się utrzymać niezłe tempo aż na samą górę.
Później chwila odpoczynku i zjazd bocznymi ścieżkami na Dębowiec.
Chciałem trochę przyspieszyć, ale jak mi się patyk wplątał między szprychy w przednim kole to szybko zwolniłem, szczęśliwie patyk jak w sekundę w nie wleciał tak szybko wyleciał, a już oczami wyobraźni widziałem piękne OTB, dalej już bezpiecznie do celu, chwila oddechu i do domu.
Po powrocie do domu zauważyłem że jestem cały z soli, tzn że dałem z siebie naprawdę dużo :)
Rowerzystów wszelakiej maści zapraszam ponownie na wspólny wypad w góry.
Szczegóły tutaj:
http://feels3.bikestats.pl/index.php?did=280897
.
Chciałem pojechać takie swoje 100% na krótkiej trasie.
Pojechałem na Kozią Górkę dalej zielonym szlakiem w stronę Szyndzielni, ale w połowie drogi skręciłem w prawo na Olszówkę i wylądowałem pod Dębowcem.
Dalej na Szyndzielnię i tutaj podbiłem swoje tempo, byłem już rozgrzany i o dziwo wyprzedzałem pod górkę wszystkich niedzielnych rowerzystów, dość szybko zaczynam się adaptować do wysiłku po tej długiej przerwie i każdy kolejny wyjazd jest wyraźnie swobodniejszy od poprzedniego.
Najważniejsze udało mi się utrzymać niezłe tempo aż na samą górę.
Później chwila odpoczynku i zjazd bocznymi ścieżkami na Dębowiec.
Chciałem trochę przyspieszyć, ale jak mi się patyk wplątał między szprychy w przednim kole to szybko zwolniłem, szczęśliwie patyk jak w sekundę w nie wleciał tak szybko wyleciał, a już oczami wyobraźni widziałem piękne OTB, dalej już bezpiecznie do celu, chwila oddechu i do domu.
Po powrocie do domu zauważyłem że jestem cały z soli, tzn że dałem z siebie naprawdę dużo :)
Rowerzystów wszelakiej maści zapraszam ponownie na wspólny wypad w góry.
Szczegóły tutaj:
http://feels3.bikestats.pl/index.php?did=280897
.
- DST 23.00km
- Teren 18.00km
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 kwietnia 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice, z ekpiką
Zielonym szlakiem przez zielony las
Wycieczka po lesie
- DST 20.00km
- Teren 12.00km
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 kwietnia 2010
Kategoria bez roweru
Rozpieszczanie bestii
Po kilku dniach testów, takich wstępnych dziś prezentuję małe zmiany w rowerze.
Dostał mu się upragniony nowy amortyzator.
Rock Shox Revelation.
Poprzednia Tora "idzie do żyda"
Co nowego? Ano wszystko.
U-Turn 85-130 motion control, tłumienie odbicia, tłumienie kompresji
regulowany flodgate, blokada skoku i do tego manetka do sterowania komresją oraz blokadą.
W pełnej krasie 130mm pluszowego skoku i do tego blisko 0,5kg mniej od Tory, aluminiowe golenie górne i magnezowe dolne robią swoje.
Jeszcze mi trochę przyjdzie zabawy z ustawieniami, ale już teraz wiem, że z powodu widelca jestem w niebo wzięty. Różnica dwóch klas :)
Już się nie mogę doczekać konkretniejszych jazd, a tymczasem drobna akcja serwisowa i jutro z rana odbiór maszyny.
Dostał mu się upragniony nowy amortyzator.
Rock Shox Revelation.
Poprzednia Tora "idzie do żyda"
Co nowego? Ano wszystko.
U-Turn 85-130 motion control, tłumienie odbicia, tłumienie kompresji
regulowany flodgate, blokada skoku i do tego manetka do sterowania komresją oraz blokadą.
W pełnej krasie 130mm pluszowego skoku i do tego blisko 0,5kg mniej od Tory, aluminiowe golenie górne i magnezowe dolne robią swoje.
Jeszcze mi trochę przyjdzie zabawy z ustawieniami, ale już teraz wiem, że z powodu widelca jestem w niebo wzięty. Różnica dwóch klas :)
Już się nie mogę doczekać konkretniejszych jazd, a tymczasem drobna akcja serwisowa i jutro z rana odbiór maszyny.
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 kwietnia 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Aktywna regeneracja
10km lekko w terenie.
- DST 10.00km
- Teren 10.00km
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze