Wpisy archiwalne w kategorii
Beskidy
Dystans całkowity: | 4434.00 km (w terenie 1771.00 km; 39.94%) |
Czas w ruchu: | 258:09 |
Średnia prędkość: | 15.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3500 m |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 36.34 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 18 lipca 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Magurka
W końcu trochę chłodniej, dziś zero słońca i same mgły, ale nie marudzę, popędziłem na Magurkę Wilkowicką, na szczycie najadłem się jagód i długa do domu.
Na szlakach ślisko i wilgotno, łatwo o dzwon więc i tempo "lajtowe"
Na szlakach ślisko i wilgotno, łatwo o dzwon więc i tempo "lajtowe"
- DST 30.00km
- Teren 25.00km
- Czas 02:00
- VAVG 15.00km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 lipca 2010
Kategoria Beskidy
Błatnia 917 m.n.p.m.
Wyjechałem dziś odpowiednio późno, liczyłem tak jak wczoraj, że dojadę w góry o zachodzie słońca, niestety znów za szybko, pojechałem nawet na Błatnią, a nawet dalej zrobiłem kawałek drogi, ale dzień wyjątkowo długi, lecz nic wszystko, bo kiedy zbliżała się godzina zero, przypomniałem sobie że dziś finał, na który postanowiłem pędzić co sił :D. Zachód słońca poczeka ;) .
ps. Nie ma to jak zrobić wpis w przerwie przed dogrywką :P
ps. Nie ma to jak zrobić wpis w przerwie przed dogrywką :P
Z Klimczoka© feels3
Z Błatniej© feels3
Samowyzwalacz :D© feels3
Popas na Błatniej© feels3
Na zachód słońca już nie zdązę...© feels3
Powrót do Jaworza© feels3
Ostatni popas© feels3
- DST 33.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:20
- VAVG 14.14km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 lipca 2010
Kategoria Beskidy
Klimczok - 1117 m.n.p.m.
Chciałem się koniecznie znaleźć dziś w górach o zachodzie słońca, wyjechałem z nastawieniem że pojeżdżę tyle ile trzeba, ale za szybko mi to dzisiaj szło, Klimczok, Szyndzielnia, Błatnia, Dębowiec, próbowałem nawet robić drzemkę żeby zaczekać, ale za szybko się zebrałem w góry, cóż może jutro, ale chyba będę musiał wyjechać o 20 :)
- DST 26.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:59
- VAVG 13.11km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 37.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 lipca 2010
Kategoria Beskidy, za granicą, extremalnie
ROCK GARDEN: Babia Góra-1725 m.n.p.m.
Beskidy moim zdaniem i nie tylko moim to jedne z trudniejszych rejonów w Polsce do eksploracji rowerem, a patrząc na opinie znajomych, zaryzykowałbym że nie tylko w Polsce.
A dlaczego? Zapytacie...Przecież nie są najwyższe, ani najbardziej strome, szlaki nie prowadzą tuż nad przepaścią daleko w dół, są też łatwo dostępne i zazwyczaj legalnie można wdrapać się na większość z nich. W czym tkwi diabeł? W szczegółach chciało by się dodać, ale nie, nie, diabeł chowa się pod kamieniami.
Tak, to kamieniste szlaki, od luźnych rozsypanych wielkości pięści kamieni, po głazy wielkości telewizorów, i to nie tych lcd...
Mordercze dla sprzętu, wykańczające dla bikerów, ale cholernie pociągające, dające ogrom satysfakcji z pokonania, zdobycia, w ferworze walki z własnymi słabościami, stanowczą grubą krechą odcinają chłopców od mężczyzn. Ja ciągle próbuje się dostać za tą linię, kiedy już wydaje mi się że tam jestem, odkrywam szlak, który w jednej chwili pokazuje mi że każdy ma swoje granice, każdy ma swoje miejsce, i że przedemną jeszcze nie jeden sezon MTB, jeszcze nie jeden abym mógł w pełni wykorzystać to co Beskidy mają do zaoferowania.
Dzisiaj moim łupem padła Babia Góra osiągająca wysokość 1725 m n.p.m., to najwyższy szczyt całych Beskidów Zachodnich, najwyższy po Tatrach szczyt w Polsce i drugi, po Śnieżce, pod względem wybitności. Zaliczany jest do Korony Gór Polski.
Pobudka o 6 rano, zgodnie z moim budzikiem, syte śniadanie, plecak spakowany dzień wcześniej, prysznic i w drogę.
Plan miałem spory jak na moje możliwości, chciałem asfaltami dojechać przez Żywiec, Korbielów do Oravskiej Polhory, stamtąd terenem już na samą Babią.
Po Babiej chciałem w drodze powrotnej jechać już tylko terenem, zahaczyć o Skrzyczne i Klimczok, niestety przy zjeździe z Babiej, uszkodziłem łańcuch i napęd nie pracował na najmniejszej przedniej tarczy, więc strome podjazdy odpadały, wtedy też podjąłem decyzję że to i tak dużo jak na dziś.
Wjazd na Babią to zaskakująco dużo jazdy, dopiero końcówka już bezapelacyjnie pchana, a nawet przez parę metrów rower na plecy i wio po skałach do góry.
Ludzie mijali mnie i patrzyli ze zdziwienia, osobiście wątpię że z podziwu, raczej mieli miny typu "matko, co ten gość tu robi z rowerem".
Choć byli i tacy co zagadywali i pytali jak gdzie i po co, w tym jedna niezwykle urodziwa Słowianka, która mówiła coś do mnie, ja tego kompletnie nie rozumiałem, tylko się uśmiechałem jak głupi.
Na szczycie...
Widok to poezja, w tym momencie już wiedziałem, warto było. Niech zdjęcia dopowiedzą resztę.
Po krótkim odpoczynku, decyzja, zjazd stroną polską. Chciałem koniecznie poznać trasę od drugiej strony, teraz myślę że to była zła decyzja, choć może nie zła do końca, ten odcinek, a liczył sobie blisko 20 km do zjazdy na sam dół do miasta, wyrwał ze mnie wszystko co miałem, a nawet więcej, zmuszając mnie w paru sytuacjach do zejścia z roweru i schodzenia razem z nim, tylko raz nie posłuchałem przeczucia, i poleciałem w krzaki, w locie modliłem się aby pod nimi nie było ostrych jak brzytwa kamieni, i nie było, moje szczęście.
Oczywiście po drodze ludzie nie szczędzili komentarzy, pozytywnych, bardzo miłych, patrzyli jak na szaleńca, ale mi nie w każdym momencie było do śmiechu, tyle razy co minąłem się z lotem przed siebie to nie zliczę, i tak ta walka z trasą trwałą kolejne kilometry, im dalej od szczytu tym coraz więcej szerokich, ubitych szutrów i łagodniejsze zjazdy.
Niestety na całej trasie nie natrafiam na żadne schronisko, zapasy wody się kończą, upał daje się we znaki, i wtedy spotykam miejscowego górala, po krótkiej pogawędce, proponuje mi tankowanie prosto u jego źródła, zimna górska woda ratuje mnie z opresji, w facetem gadam dobre 15 min, podczas których dałem w siebie wdusić małą szklankę zimnego piwa. Zjeżdżam padnięty do miasta i już tylko 40km do domu, dojeżdżam wycieńczony, nadgarstki obolałe, uda palące, ale oglądam teraz zdjęcia i zdecydowanie mogę powiedzieć warto było!
Pozdrower :)
Cel podróży...Tu miałem moment zawahania, jak zobaczyłem gdzie ja dziś zamierzam się wdrapać, nie powiem, nogi mi się ugieły.
I na koniec muzyka, którą nuciłem dziś przez większość dnia.
Pozdrower!
A dlaczego? Zapytacie...Przecież nie są najwyższe, ani najbardziej strome, szlaki nie prowadzą tuż nad przepaścią daleko w dół, są też łatwo dostępne i zazwyczaj legalnie można wdrapać się na większość z nich. W czym tkwi diabeł? W szczegółach chciało by się dodać, ale nie, nie, diabeł chowa się pod kamieniami.
Tak, to kamieniste szlaki, od luźnych rozsypanych wielkości pięści kamieni, po głazy wielkości telewizorów, i to nie tych lcd...
Mordercze dla sprzętu, wykańczające dla bikerów, ale cholernie pociągające, dające ogrom satysfakcji z pokonania, zdobycia, w ferworze walki z własnymi słabościami, stanowczą grubą krechą odcinają chłopców od mężczyzn. Ja ciągle próbuje się dostać za tą linię, kiedy już wydaje mi się że tam jestem, odkrywam szlak, który w jednej chwili pokazuje mi że każdy ma swoje granice, każdy ma swoje miejsce, i że przedemną jeszcze nie jeden sezon MTB, jeszcze nie jeden abym mógł w pełni wykorzystać to co Beskidy mają do zaoferowania.
Dzisiaj moim łupem padła Babia Góra osiągająca wysokość 1725 m n.p.m., to najwyższy szczyt całych Beskidów Zachodnich, najwyższy po Tatrach szczyt w Polsce i drugi, po Śnieżce, pod względem wybitności. Zaliczany jest do Korony Gór Polski.
Pobudka o 6 rano, zgodnie z moim budzikiem, syte śniadanie, plecak spakowany dzień wcześniej, prysznic i w drogę.
Plan miałem spory jak na moje możliwości, chciałem asfaltami dojechać przez Żywiec, Korbielów do Oravskiej Polhory, stamtąd terenem już na samą Babią.
Po Babiej chciałem w drodze powrotnej jechać już tylko terenem, zahaczyć o Skrzyczne i Klimczok, niestety przy zjeździe z Babiej, uszkodziłem łańcuch i napęd nie pracował na najmniejszej przedniej tarczy, więc strome podjazdy odpadały, wtedy też podjąłem decyzję że to i tak dużo jak na dziś.
Wjazd na Babią to zaskakująco dużo jazdy, dopiero końcówka już bezapelacyjnie pchana, a nawet przez parę metrów rower na plecy i wio po skałach do góry.
Ludzie mijali mnie i patrzyli ze zdziwienia, osobiście wątpię że z podziwu, raczej mieli miny typu "matko, co ten gość tu robi z rowerem".
Choć byli i tacy co zagadywali i pytali jak gdzie i po co, w tym jedna niezwykle urodziwa Słowianka, która mówiła coś do mnie, ja tego kompletnie nie rozumiałem, tylko się uśmiechałem jak głupi.
Na szczycie...
Widok to poezja, w tym momencie już wiedziałem, warto było. Niech zdjęcia dopowiedzą resztę.
Po krótkim odpoczynku, decyzja, zjazd stroną polską. Chciałem koniecznie poznać trasę od drugiej strony, teraz myślę że to była zła decyzja, choć może nie zła do końca, ten odcinek, a liczył sobie blisko 20 km do zjazdy na sam dół do miasta, wyrwał ze mnie wszystko co miałem, a nawet więcej, zmuszając mnie w paru sytuacjach do zejścia z roweru i schodzenia razem z nim, tylko raz nie posłuchałem przeczucia, i poleciałem w krzaki, w locie modliłem się aby pod nimi nie było ostrych jak brzytwa kamieni, i nie było, moje szczęście.
Oczywiście po drodze ludzie nie szczędzili komentarzy, pozytywnych, bardzo miłych, patrzyli jak na szaleńca, ale mi nie w każdym momencie było do śmiechu, tyle razy co minąłem się z lotem przed siebie to nie zliczę, i tak ta walka z trasą trwałą kolejne kilometry, im dalej od szczytu tym coraz więcej szerokich, ubitych szutrów i łagodniejsze zjazdy.
Niestety na całej trasie nie natrafiam na żadne schronisko, zapasy wody się kończą, upał daje się we znaki, i wtedy spotykam miejscowego górala, po krótkiej pogawędce, proponuje mi tankowanie prosto u jego źródła, zimna górska woda ratuje mnie z opresji, w facetem gadam dobre 15 min, podczas których dałem w siebie wdusić małą szklankę zimnego piwa. Zjeżdżam padnięty do miasta i już tylko 40km do domu, dojeżdżam wycieńczony, nadgarstki obolałe, uda palące, ale oglądam teraz zdjęcia i zdecydowanie mogę powiedzieć warto było!
Pozdrower :)
Cel podróży...Tu miałem moment zawahania, jak zobaczyłem gdzie ja dziś zamierzam się wdrapać, nie powiem, nogi mi się ugieły.
I na koniec muzyka, którą nuciłem dziś przez większość dnia.
Pozdrower!
- DST 123.00km
- Teren 35.00km
- Czas 07:11
- VAVG 17.12km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 29 czerwca 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Beskidy - Treningowo
Trochę dziś po górach, okolice Koziej Górki, Szyndzielni, Klimczoka i Dębowca.
Zamiana papuci po krótkich wojażach na semi-slikach 2,0 założyłem z powrotem 2,2 od traktora :P.
Jak ryba w wodzie, zapomniałem jak ważne są opony w Beskidach.
Aczkolwiek te moje trzymanie boczne mają przeciętne, o czym zapomniałem, a wiedziałem. Dziś trochę się wyładowałem i było kilka sytuacji kiedy jechałem na swoim limicie albo blisko niego, z górki czy pod górkę, dałem sobie w kość dziś, dwa razy o włos mijając się z OTB ("over the bar" dla laików, są tu tacy? :P )
Generalnie młodzieżowo, choć dziś ewidentnie przesadzałem, bo robiłem dziś wszystko wbrew mojej zasadzie "sam w górach: prędkość na dwa, rozwaga razy dwa".
A z beskidzkimi kamieniami nie ma żartów, to nie szuterek po którym w razie upadku można się otrzepać z kurzu i jechać dalej.
Obiecuje się poprawić :-)
Poza paroma fotkami, mjuzik u mnie będzie dziś. Może już był, hmm z pewnością już był :P
Pozdrower!
Zamiana papuci po krótkich wojażach na semi-slikach 2,0 założyłem z powrotem 2,2 od traktora :P.
Jak ryba w wodzie, zapomniałem jak ważne są opony w Beskidach.
Aczkolwiek te moje trzymanie boczne mają przeciętne, o czym zapomniałem, a wiedziałem. Dziś trochę się wyładowałem i było kilka sytuacji kiedy jechałem na swoim limicie albo blisko niego, z górki czy pod górkę, dałem sobie w kość dziś, dwa razy o włos mijając się z OTB ("over the bar" dla laików, są tu tacy? :P )
Generalnie młodzieżowo, choć dziś ewidentnie przesadzałem, bo robiłem dziś wszystko wbrew mojej zasadzie "sam w górach: prędkość na dwa, rozwaga razy dwa".
A z beskidzkimi kamieniami nie ma żartów, to nie szuterek po którym w razie upadku można się otrzepać z kurzu i jechać dalej.
Obiecuje się poprawić :-)
Poza paroma fotkami, mjuzik u mnie będzie dziś. Może już był, hmm z pewnością już był :P
Pozdrower!
- DST 55.00km
- Teren 15.00km
- Czas 03:36
- VAVG 15.28km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 czerwca 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Prawo serii
Podjechałem dziś na Kozią, chwila relaksu i w dół podładować uśpiony umysł.
Jak się psuje to wszystko...
W trasie wciągnąłem łańcuch między zębatkę, a ramę po raz kolejny, tym razem tylko siłowa metoda się sprawdziła, straciłem kolejne dwa zęby na środkowej tarczy i wykrzywiłem największą zawieszając się na wielkim głazie.
Dalej jadę z popsutym i losowo działającym przednim hamulcem, któremu już nawet serwis nie pomoże, więc będzie jak znalazł...przedni hamulec, dwie tarcze i być może support, choć w kosztach chyba bardziej opłacało by się wymienić całą korbę, łańcuch zobaczymy, no i nie wiadomo czy z nowym łańcuchem przyjmie się stara kaseta, bo może mnie czekać cały pakiet do wymiany.
Utrzymanie auta jest tańsze, serio ;/
Jak się psuje to wszystko...
W trasie wciągnąłem łańcuch między zębatkę, a ramę po raz kolejny, tym razem tylko siłowa metoda się sprawdziła, straciłem kolejne dwa zęby na środkowej tarczy i wykrzywiłem największą zawieszając się na wielkim głazie.
Dalej jadę z popsutym i losowo działającym przednim hamulcem, któremu już nawet serwis nie pomoże, więc będzie jak znalazł...przedni hamulec, dwie tarcze i być może support, choć w kosztach chyba bardziej opłacało by się wymienić całą korbę, łańcuch zobaczymy, no i nie wiadomo czy z nowym łańcuchem przyjmie się stara kaseta, bo może mnie czekać cały pakiet do wymiany.
Utrzymanie auta jest tańsze, serio ;/
- DST 10.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:00
- VAVG 10.00km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 czerwca 2010
Kategoria Beskidy
Atak na Pilsko - 1557 m n.p.m.
Dzień jest długi, można rozwinąć skrzydła, wręcz rozkwitnąć z planowaniem wycieczek, nie mając sensowenego oświetlenia, można pokusić o powrót w ok 21 a nawet o tej godzinie zjeżdżać z gór, co z radością dziś popełniłem, podejmując się ataku na drugi po Babiej Górze co do wysokości masyw górski w Beskidzie Żywieckim mającym swój szczyt ma wys 1557 m n.p.m. dodam leżący już po stronie słowackiej, o czym raczyła mi przypomnieć telefonia komórkowa, wysyłając ujmującego swoim pięknem smsa, przy okazji przypominając o stawkach i możliwościach jakie daj roaming.
Nawet ja mimo długiego dnia, nie chciałem ryzykować tak na 100% i chciałem ominąć z braku czasu, część asfaltową do Węgierskiej Górki, auta brać nie chciałem bo nie wiedziałem gdzie mnie poniesie, a ograniczony powrotem w konkretne miejsce nie chciałem być i padł pomysł pociągu, ale w realizacji nieudany, trzeba dodać i to.
Nie sprawdziłem że pociag, który mknie do WG i startuje w Bielsku nie zatrzymuje się w Leszczynach, dwie stacje dalej, gdzie na niego czekałem, no cóż, pomachałem jak przejeżdżał i tak oto pierwszy punkt planu poszedł jak to mówił Siara "w pizdu"
Pięknymi asfaltami wprost do...ech, może lepiej nie.
Kiedy już dotarłem do Węgierskiej Górki, skierowałem się do Żabnicy, wybierając asfaltowy podjazd na Hale Boraczą, mimo iż wcześniej naumiana na pamięć mapa sugerowała teren, będąc pierwszy raz w tych górach, mając świadomość, że przed zmrokiem trzeba wrócić, pocinałem jak górska kozica tym ekhm, pięknym asfaltem, ale jak doczytacie później jak i ja teraz znając wszystkie fakty, stwierdzam, to był dobry wybór.
Z Hali Boraczej, zaczynają się prawdziwe górskie tereny, mimo iż mam je na co dzień i to nie byle jakie (Skrzyczne, Barania Góra, Klimczok czy Błatnia) widoki zapierają dech w piersiach, jednak trzeba otwarcie to przyznać, pod kątem roweru te tereny są o wiele ciekawsze, pomyślałem sobie wtedy idealnie nadające się na maraton, kręte single, zakręty, hopki, kamienie, korzenie, z dala od głównych szerokich na dwa auta szlaków, choć po prawdzie to one tam były główne właśnie, ach...rozmarzyłem się.
Jadę i nie wiem, focić, jechać, oglądać? Pić coś, jeść, trasy pilnować, no dużo tego jak na jedno człowieka. Co chwila oglądam się za siebie, i wściekam się wspinając się kolejny kilometr, jak ta trasa idealnie nadawała by się do tego by tędy zjechać, ale nie, ja miałem cel, by poznać możliwie dużo za jednym razem i chciałem zjechać, inną drogą, ale ja tu jeszcze wrócę, nie raz, i kiedyś na pewno zjadę tędy, a wyprzedzając fakty, teraz już patrząc na licznik, podjazd pod szczyt to ok 18km, nie trzeba być naukowcem by dojść do wniosku że zjazdu będzie tyle samo, to prosta matematyka.
Mijam kolejna, Halę Lipowską, Trzy Korony, Hale Mizową, pod drodze na trafiam na odcinki dla mnie nie do wjechania, a do tego, nawet te do wjechania wprowadzam, łąpią mnie skurcze, koncentracja opada, a ja zdaję sobie sprawę, że od wyjazdu z Bielska mija już blisko 50km, to niestety dość dużo dla mnie biorąc poprawkę oczywiście na fakt że kontuzja kolana przedłużyła mój start o ponad 3 miesiące i jeżdżę dopiero 2-gi miesiąc regularnie, a i dystansy póki co małe. Uparcie wjeżdżam, wpycham, wnoszę rower, pod Halę Miziową, kierując się na sam Szczyt - Pilsko, tutaj mówcie co chcecie, myślcie co chcecie, piszcie co chcecie, ale 15 minut (ok 500m) przed szczytem odpuściłem...
Prowadziłem rower pod bardzo strome podejście, gdzie idzie się ciężko, a byłem potwornie wyczerpany, miałem przed oczami, jeszcze przecież bardzo długi zjazd, koncentracja padała, ręce mi już drżały a skurcze coraz mocniejsze, na gdzieś jest granica, ja swoją znam, dziś moja o sobie przypomniała. Ale! Ja tu wrócę, na pewno, mocniejszy i podjadę to co trzeba. Bynajmniej nie rozczarowany, wracam parę set metrów na Halę Miziową, robię zasłużony popas, jem w schronisku pyszny żurek, kiełbaskę, piję gorącą kawę i powoli dochodzę do siebie.
Powrót to zielony szlak w kierunku Korbielowa, potwornie trudny, trwający nieustannie ponad 7km, kamienisty, wymagający, z dziecinną łatwością wyciągający wszystkie moje braki siłowe, słabe ramiona, nadgarstki i karzący z szacunkiem do niego podchodzić. Trzeba przyznać że przy tym całym zmęczeniu, i braków wynikających ze słabego ciągle przygotowania do sezonu, mogę być z jednej rzeczy u siebie bardzo dumny, bez sztucznej skromności i pokory, muszę to to przyznać, ale moja technika wspina się na wyżyny i doświadczenie nie mal codziennej jazdy w zeszłym roku po Beskidach, daje o sobie znać, włączam rezerwy siłowe, uruchamiam resztki koncentracji, i szorując czterema literami po tylnym kole, pokonuję ten morderczy zjazd, który nie ma co sprawia mi ogromną satysfakcję. Balansowałem ciałem na tych wielkich kamieniach z taką gracją, końcówkami palców ściskając klamki hamulcowe (notabene w ledwie działający przedni hamulec dziś wyzionął ducha już całkowicie), tak że myślę sobie, czemu jak tak się nie ruszam jak tańczę... Po drodze mijam sympatycznego pana, który ostrzega mnie, droga wymyta przez powiedzie, ale nie powiedział, że będę brodził w glinie i błocie.
Zjeżdżam do drogi asfaltowej, rach ciach, Żywiec, Łodygowice, Bielsko, kąpiel, kolacja, banan na twarzy, i wybiórcza opalenizna zdradzając jaki sport uprawiam...
Do następnego!
I wyjątkowo kawałek pełen energii, special for you.
Pozdrower!
Nawet ja mimo długiego dnia, nie chciałem ryzykować tak na 100% i chciałem ominąć z braku czasu, część asfaltową do Węgierskiej Górki, auta brać nie chciałem bo nie wiedziałem gdzie mnie poniesie, a ograniczony powrotem w konkretne miejsce nie chciałem być i padł pomysł pociągu, ale w realizacji nieudany, trzeba dodać i to.
Nie sprawdziłem że pociag, który mknie do WG i startuje w Bielsku nie zatrzymuje się w Leszczynach, dwie stacje dalej, gdzie na niego czekałem, no cóż, pomachałem jak przejeżdżał i tak oto pierwszy punkt planu poszedł jak to mówił Siara "w pizdu"
Pięknymi asfaltami wprost do...ech, może lepiej nie.
Kiedy już dotarłem do Węgierskiej Górki, skierowałem się do Żabnicy, wybierając asfaltowy podjazd na Hale Boraczą, mimo iż wcześniej naumiana na pamięć mapa sugerowała teren, będąc pierwszy raz w tych górach, mając świadomość, że przed zmrokiem trzeba wrócić, pocinałem jak górska kozica tym ekhm, pięknym asfaltem, ale jak doczytacie później jak i ja teraz znając wszystkie fakty, stwierdzam, to był dobry wybór.
Z Hali Boraczej, zaczynają się prawdziwe górskie tereny, mimo iż mam je na co dzień i to nie byle jakie (Skrzyczne, Barania Góra, Klimczok czy Błatnia) widoki zapierają dech w piersiach, jednak trzeba otwarcie to przyznać, pod kątem roweru te tereny są o wiele ciekawsze, pomyślałem sobie wtedy idealnie nadające się na maraton, kręte single, zakręty, hopki, kamienie, korzenie, z dala od głównych szerokich na dwa auta szlaków, choć po prawdzie to one tam były główne właśnie, ach...rozmarzyłem się.
Jadę i nie wiem, focić, jechać, oglądać? Pić coś, jeść, trasy pilnować, no dużo tego jak na jedno człowieka. Co chwila oglądam się za siebie, i wściekam się wspinając się kolejny kilometr, jak ta trasa idealnie nadawała by się do tego by tędy zjechać, ale nie, ja miałem cel, by poznać możliwie dużo za jednym razem i chciałem zjechać, inną drogą, ale ja tu jeszcze wrócę, nie raz, i kiedyś na pewno zjadę tędy, a wyprzedzając fakty, teraz już patrząc na licznik, podjazd pod szczyt to ok 18km, nie trzeba być naukowcem by dojść do wniosku że zjazdu będzie tyle samo, to prosta matematyka.
Mijam kolejna, Halę Lipowską, Trzy Korony, Hale Mizową, pod drodze na trafiam na odcinki dla mnie nie do wjechania, a do tego, nawet te do wjechania wprowadzam, łąpią mnie skurcze, koncentracja opada, a ja zdaję sobie sprawę, że od wyjazdu z Bielska mija już blisko 50km, to niestety dość dużo dla mnie biorąc poprawkę oczywiście na fakt że kontuzja kolana przedłużyła mój start o ponad 3 miesiące i jeżdżę dopiero 2-gi miesiąc regularnie, a i dystansy póki co małe. Uparcie wjeżdżam, wpycham, wnoszę rower, pod Halę Miziową, kierując się na sam Szczyt - Pilsko, tutaj mówcie co chcecie, myślcie co chcecie, piszcie co chcecie, ale 15 minut (ok 500m) przed szczytem odpuściłem...
Prowadziłem rower pod bardzo strome podejście, gdzie idzie się ciężko, a byłem potwornie wyczerpany, miałem przed oczami, jeszcze przecież bardzo długi zjazd, koncentracja padała, ręce mi już drżały a skurcze coraz mocniejsze, na gdzieś jest granica, ja swoją znam, dziś moja o sobie przypomniała. Ale! Ja tu wrócę, na pewno, mocniejszy i podjadę to co trzeba. Bynajmniej nie rozczarowany, wracam parę set metrów na Halę Miziową, robię zasłużony popas, jem w schronisku pyszny żurek, kiełbaskę, piję gorącą kawę i powoli dochodzę do siebie.
Powrót to zielony szlak w kierunku Korbielowa, potwornie trudny, trwający nieustannie ponad 7km, kamienisty, wymagający, z dziecinną łatwością wyciągający wszystkie moje braki siłowe, słabe ramiona, nadgarstki i karzący z szacunkiem do niego podchodzić. Trzeba przyznać że przy tym całym zmęczeniu, i braków wynikających ze słabego ciągle przygotowania do sezonu, mogę być z jednej rzeczy u siebie bardzo dumny, bez sztucznej skromności i pokory, muszę to to przyznać, ale moja technika wspina się na wyżyny i doświadczenie nie mal codziennej jazdy w zeszłym roku po Beskidach, daje o sobie znać, włączam rezerwy siłowe, uruchamiam resztki koncentracji, i szorując czterema literami po tylnym kole, pokonuję ten morderczy zjazd, który nie ma co sprawia mi ogromną satysfakcję. Balansowałem ciałem na tych wielkich kamieniach z taką gracją, końcówkami palców ściskając klamki hamulcowe (notabene w ledwie działający przedni hamulec dziś wyzionął ducha już całkowicie), tak że myślę sobie, czemu jak tak się nie ruszam jak tańczę... Po drodze mijam sympatycznego pana, który ostrzega mnie, droga wymyta przez powiedzie, ale nie powiedział, że będę brodził w glinie i błocie.
Zjeżdżam do drogi asfaltowej, rach ciach, Żywiec, Łodygowice, Bielsko, kąpiel, kolacja, banan na twarzy, i wybiórcza opalenizna zdradzając jaki sport uprawiam...
Do następnego!
I wyjątkowo kawałek pełen energii, special for you.
Pozdrower!
- DST 99.00km
- Teren 30.00km
- Czas 05:57
- VAVG 16.64km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 czerwca 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Góry
Wycieczka po górach .
- DST 33.00km
- Teren 16.00km
- Czas 02:48
- VAVG 11.79km/h
- VMAX 49.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 czerwca 2010
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Kozia Góra
Trening
- DST 18.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:27
- VAVG 12.41km/h
- VMAX 51.00km/h
- Temperatura 31.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 czerwca 2010
Kategoria Beskidy
Szczyrk, jaki jest każdy widzi...
Nie wybrzydzam asfaltami...skoro nie mam wyboru.
Pogoda nie zachęca do odwiedzin szlaków górskich, więc trochę podreperuję swoją formę i podupadłe statystyki przemiłymi asfaltami. Na Salmopolu wdarłem się na chwilę na szlak, ale to był mój punkt kontrolny, i odcinek wyjątkowo przejezdny.
Pogoda nie zachęca do odwiedzin szlaków górskich, więc trochę podreperuję swoją formę i podupadłe statystyki przemiłymi asfaltami. Na Salmopolu wdarłem się na chwilę na szlak, ale to był mój punkt kontrolny, i odcinek wyjątkowo przejezdny.
- DST 49.00km
- Teren 5.00km
- Czas 02:35
- VAVG 18.97km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze