Wpisy archiwalne w kategorii
Beskidy
Dystans całkowity: | 4434.00 km (w terenie 1771.00 km; 39.94%) |
Czas w ruchu: | 258:09 |
Średnia prędkość: | 15.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3500 m |
Liczba aktywności: | 122 |
Średnio na aktywność: | 36.34 km i 2h 43m |
Więcej statystyk |
Sobota, 26 listopada 2011
Kategoria Beskidy
Nie byłbym sobą gdyby...
Nie byłbym sobą gdybym nie pojechał przełamać blokady w głowie po upadku z przed 4 miesięcy. Miałem z tymi górami tą jeszcze jedna sprawę do wyjaśnienia ;)
Kończy się sezon, już drugi z kolei wyboisty dla mnie, w zeszłym roku kontuzja kolana przez co późno zacząłem jeździć w tym roku, a kiedy ledwo się rozkręciłem, pękła mi rama, a dwa tygodnie później połamałem się sam.
Między tym wszystkim jednak udało mi się wcisnąć sporo ciekawych tras, można powiedzieć, wliczając lata 2010 i 2011, że Beskidy przejechałem wzdłuż i wszerz, i choć pewnie znajdzie się wiele miejsc których jeszcze nie zwiedziłem, bo zakamarków, ścieżek których nie ma na mapach, jest po prostu zatrzęsienie, to trzeba iść dalej i zamknąć ten rejon i ruszyć na łowy dalej.
W przyszłym roku mam nadzieję że w Beskidach będę już tylko okazjonalnie, tyle pięknych gór czeka na mnie do zdobycia, że po prostu szkoda dnia na powtarzanie Szyndzielni, Skrzycznego czy Baraniej Góry po raz sto dwudziesty piąty.
Dlatego też postanowiłem zebrać w do kupy w całość resztki formy i mimo mrozu i temp poniżej zera ruszyłem jeszcze jeden raz na większą trasę zaliczając co ważniejsze szczyty, ba nawet odkryłem kolejny szlak, co mnie już nie dziwi :)
Oczywiście gdzieś z tyłu głowy kotliły się myśli że muszę wrócić drogą która mnie nie wyszła 4 miesiące temu. A był to taki upierdliwy, kamienisty i naprawdę stromy zjazd na którym się wyłożyłem jak amator który na świeżo kupionym rowerze, jeszcze tego samego dnia ląduje pierwszy raz w górach, bo w praktyce...diabeł nie taki straszny.
Zjazd miał dziś poziom trudności najgorszy z możliwych, bo wszystko było pokryte szronem a gdzie nie gdzie lodem, ale nie mogłem sobie odpuścić, i pomijając może 4-5m odcinek gdzie siedząc tyłkiem już tylnej oponie, z wpijającym się w brzuch siodełkiem, podparłem się kilka razy nogą, to całość, a ta liczyła dobre 100m, przejechałem cało, choć ciepło było w kilku momentach to tym razem się nie zawahałem, a jak już byłem na dole, odwróciłem się by zrobić zdjęcie, to się zaśmiałem z siebie, że ja jednak lama jestem i wtedy to się nie powinno mi przydarzyć ;). Rutyna mnie chyba zgubiła ;)
Na koniec robiło się już ciemno, liczyłem że będzie tak ciemno że ostatnie km fajnych już szutrów pokonam z lampką włączoną, była by to wisienka na torcie.
Zabrakło mi dosłownie może 30min do pełnej ciemności, ale było tak zimno że nie chciałem już czekać i kusić losu.
Tym samym na Beskidach stawiam krzyżyk :)
Teraz czas na czysto treningowe jazdy, może jak pojawi się śnieg i dopisze słoneczna pogoda, zaliczę jeszcze jakąś Kozią dla relaksu ;), ale najprawdopodobniej następny wpis ujrzy światło dzienne w 2012.
Mam nadzieje już w innych górach, na nowej ramie, z nowymi siłami, bez kontuzji, i z nową energią do działania :)
Wojtek
ps. na końcu ciekawy kawałek zespołu który ostatnio pochłaniam w tempie okrutnym a który towarzyszył mi podczas pierwszej części (tej pod górkę ;) ) wycieczki w grajku mp3.
.
Kończy się sezon, już drugi z kolei wyboisty dla mnie, w zeszłym roku kontuzja kolana przez co późno zacząłem jeździć w tym roku, a kiedy ledwo się rozkręciłem, pękła mi rama, a dwa tygodnie później połamałem się sam.
Między tym wszystkim jednak udało mi się wcisnąć sporo ciekawych tras, można powiedzieć, wliczając lata 2010 i 2011, że Beskidy przejechałem wzdłuż i wszerz, i choć pewnie znajdzie się wiele miejsc których jeszcze nie zwiedziłem, bo zakamarków, ścieżek których nie ma na mapach, jest po prostu zatrzęsienie, to trzeba iść dalej i zamknąć ten rejon i ruszyć na łowy dalej.
W przyszłym roku mam nadzieję że w Beskidach będę już tylko okazjonalnie, tyle pięknych gór czeka na mnie do zdobycia, że po prostu szkoda dnia na powtarzanie Szyndzielni, Skrzycznego czy Baraniej Góry po raz sto dwudziesty piąty.
Dlatego też postanowiłem zebrać w do kupy w całość resztki formy i mimo mrozu i temp poniżej zera ruszyłem jeszcze jeden raz na większą trasę zaliczając co ważniejsze szczyty, ba nawet odkryłem kolejny szlak, co mnie już nie dziwi :)
Oczywiście gdzieś z tyłu głowy kotliły się myśli że muszę wrócić drogą która mnie nie wyszła 4 miesiące temu. A był to taki upierdliwy, kamienisty i naprawdę stromy zjazd na którym się wyłożyłem jak amator który na świeżo kupionym rowerze, jeszcze tego samego dnia ląduje pierwszy raz w górach, bo w praktyce...diabeł nie taki straszny.
Zjazd miał dziś poziom trudności najgorszy z możliwych, bo wszystko było pokryte szronem a gdzie nie gdzie lodem, ale nie mogłem sobie odpuścić, i pomijając może 4-5m odcinek gdzie siedząc tyłkiem już tylnej oponie, z wpijającym się w brzuch siodełkiem, podparłem się kilka razy nogą, to całość, a ta liczyła dobre 100m, przejechałem cało, choć ciepło było w kilku momentach to tym razem się nie zawahałem, a jak już byłem na dole, odwróciłem się by zrobić zdjęcie, to się zaśmiałem z siebie, że ja jednak lama jestem i wtedy to się nie powinno mi przydarzyć ;). Rutyna mnie chyba zgubiła ;)
Na koniec robiło się już ciemno, liczyłem że będzie tak ciemno że ostatnie km fajnych już szutrów pokonam z lampką włączoną, była by to wisienka na torcie.
Zabrakło mi dosłownie może 30min do pełnej ciemności, ale było tak zimno że nie chciałem już czekać i kusić losu.
Tym samym na Beskidach stawiam krzyżyk :)
Teraz czas na czysto treningowe jazdy, może jak pojawi się śnieg i dopisze słoneczna pogoda, zaliczę jeszcze jakąś Kozią dla relaksu ;), ale najprawdopodobniej następny wpis ujrzy światło dzienne w 2012.
Mam nadzieje już w innych górach, na nowej ramie, z nowymi siłami, bez kontuzji, i z nową energią do działania :)
Wojtek
ps. na końcu ciekawy kawałek zespołu który ostatnio pochłaniam w tempie okrutnym a który towarzyszył mi podczas pierwszej części (tej pod górkę ;) ) wycieczki w grajku mp3.
Zmrożony Klimczok© feels3
.
- DST 40.00km
- Teren 35.00km
- Czas 02:30
- VAVG 16.00km/h
- Temperatura 0.0°C
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 listopada 2011
Kategoria Beskidy
Mroźna eksploracja
Pogoda mnie zdumiewa. Takiej ilości słońca dzień po dniu nie pamiętam. Ciągle patrze i nie wierze. Oby jak najdłużej. Jednak czuć już niską temperaturę, w nocy już lekki przymrozek w górach jest, ale w dzień przy pełnym słońcu w czasie jazdy to schodzi na drugi plan.
Przejrzystość jest fantastyczna, zdecydowanie najciekawszy okres do robienia zdjęć, co mi bardzo pasuje. Powrót na siłownię, ręka nabiera sił więc i na szlaku czuje się znaczniej pewniej. Dziś postanowiłem kolejny raz nie trzymać się głównych szlaków, skręcałem w każdą ścieżkę którą zauważyłem, dzięki temu poznałem Kozią Górkę od kolejnej strony, co wydawało by się już nie możliwe.
Pod schroniskiem krótki odpoczynek, aż prosiło się tam zostać na dłużej, słońce tak mocno świeciło że aż rozleniwiało.
Wróciłem do domu po 1,5h, na liczniku raptem 12km, ci co mieszkają na równinach pewnie się śmieją, ale ja naprawdę wróciłem wyczerpany ;)
No i zadowolony, nadrabiam straty sezonu jak mogę. Samopoczucie 10+ :)
Przejrzystość jest fantastyczna, zdecydowanie najciekawszy okres do robienia zdjęć, co mi bardzo pasuje. Powrót na siłownię, ręka nabiera sił więc i na szlaku czuje się znaczniej pewniej. Dziś postanowiłem kolejny raz nie trzymać się głównych szlaków, skręcałem w każdą ścieżkę którą zauważyłem, dzięki temu poznałem Kozią Górkę od kolejnej strony, co wydawało by się już nie możliwe.
Pod schroniskiem krótki odpoczynek, aż prosiło się tam zostać na dłużej, słońce tak mocno świeciło że aż rozleniwiało.
Wróciłem do domu po 1,5h, na liczniku raptem 12km, ci co mieszkają na równinach pewnie się śmieją, ale ja naprawdę wróciłem wyczerpany ;)
No i zadowolony, nadrabiam straty sezonu jak mogę. Samopoczucie 10+ :)
- DST 12.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:00
- VAVG 12.00km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 listopada 2011
Kategoria Beskidy
Beskidzkie tajemnice.
Tam gdzie nikt się nie zapuszcza.
Tam gdzie wydziela się adrenalina.
Tam gdzie zaczyna się przygoda.
Tam gdzie cisza jest tak wielka, że własne myśli to największy hałas.
Tam gdzie widok mam na świat.
Tam gdzie płuca zostawiłem.
Tam gdzie mi nogi zesztywniały.
Tam właśnie byłem ;)
Powrót nocą w okół miasta.
Tam gdzie wydziela się adrenalina.
Tam gdzie zaczyna się przygoda.
Tam gdzie cisza jest tak wielka, że własne myśli to największy hałas.
Tam gdzie widok mam na świat.
Tam gdzie płuca zostawiłem.
Tam gdzie mi nogi zesztywniały.
Tam właśnie byłem ;)
Powrót nocą w okół miasta.
- DST 40.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:50
- VAVG 21.82km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 października 2011
Kategoria Beskidy
Freestyle
Wychodząc z domu nie miałem żadnego pomysłu na trasę, nawet w momencie zamykania furtki, zastanawiałem się w lewo czy prawo.
Okoliczne trasy znam już tak dobrze, więc pomyślałem czas powrócić do korzeni.
Za mało spontanicznych odruchów, za dużo planowania, pojechałem tak jak jeździłem w tych górach po raz pierwszy.
Zobaczyłem ciekawą ścieżkę przecinającą główny szlak...bez chwili namysłu skręcałem. W ten sposób powędrowałem do Szczyrku i wylądowałem pod samym Skrzycznym. Tak mi się podobało że nawet udało się zamaskować słabą formę po 3 miesięcznej przerwie, przy okazji odkryłem kilka nowych szlaków, a wracając odnalazłem wspaniały singiel, na którym były już ślady opon, no cóż, pierwszy nie byłem ;) . Było tak pysznie że na zjeździe zatrzymałem się tylko raz na zdjęcia, czasami ręka o sobie przypominała, ale robiła to dyskretnie i z umiarem, w głowie tym czasem został duży ślad po upadku niestety. Każdy kamień to teraz mój wróg nr1.
Kości całe ale psychika jeszcze się kuruje, więc tempo na zjazdach iście turystyczne, zresztą dla równowagi w tych mokrych jesiennych warunkach moje opony gwarantują regularne dopływy ciepła do głowy w sytuacjach w których najmniej by się tego chciało. Lubie adrenalinę, ale nie tą spowodowaną brakiem czucia roweru na zjeździe ;), ale to takie narzekania, czasami mi się wydaje, że to właśnie do tego mnie tak zawsze ciągnie.
Jesienną porą trzeba to powiedzieć, góry wyglądają malowniczo. Widok jest najlepszy o tej porze roku. Czas pomyśleć o kamerce na kask. W końcu chciałbym kiedyś zjechać cały singiel naraz i mieć z niego zdjęcia bez robienia postoju ;)
W.
.
Okoliczne trasy znam już tak dobrze, więc pomyślałem czas powrócić do korzeni.
Za mało spontanicznych odruchów, za dużo planowania, pojechałem tak jak jeździłem w tych górach po raz pierwszy.
Zobaczyłem ciekawą ścieżkę przecinającą główny szlak...bez chwili namysłu skręcałem. W ten sposób powędrowałem do Szczyrku i wylądowałem pod samym Skrzycznym. Tak mi się podobało że nawet udało się zamaskować słabą formę po 3 miesięcznej przerwie, przy okazji odkryłem kilka nowych szlaków, a wracając odnalazłem wspaniały singiel, na którym były już ślady opon, no cóż, pierwszy nie byłem ;) . Było tak pysznie że na zjeździe zatrzymałem się tylko raz na zdjęcia, czasami ręka o sobie przypominała, ale robiła to dyskretnie i z umiarem, w głowie tym czasem został duży ślad po upadku niestety. Każdy kamień to teraz mój wróg nr1.
Kości całe ale psychika jeszcze się kuruje, więc tempo na zjazdach iście turystyczne, zresztą dla równowagi w tych mokrych jesiennych warunkach moje opony gwarantują regularne dopływy ciepła do głowy w sytuacjach w których najmniej by się tego chciało. Lubie adrenalinę, ale nie tą spowodowaną brakiem czucia roweru na zjeździe ;), ale to takie narzekania, czasami mi się wydaje, że to właśnie do tego mnie tak zawsze ciągnie.
Jesienną porą trzeba to powiedzieć, góry wyglądają malowniczo. Widok jest najlepszy o tej porze roku. Czas pomyśleć o kamerce na kask. W końcu chciałbym kiedyś zjechać cały singiel naraz i mieć z niego zdjęcia bez robienia postoju ;)
W.
.
- DST 50.00km
- Teren 15.00km
- Czas 03:00
- VAVG 16.67km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 sierpnia 2011
Kategoria Beskidy
Pechowe beskidzkie OTB
Tyle słów ciśnie mi się na ekran ze złości, że trudno to opisać.
W połowie sezonu, przed najważniejszymi celami do zdobycia, bo najważniejsze szczyty zostawiłem sobie na drugą połowę sezonu, robię głupi błąd i zaliczam felerne OTB.
Kto jeździ po Beskidach to wie jak tu jest, rock garden i wszystko jasne.
Kamienie, kamienie i jeszcze raz kamienie. Uwielbiam te góry, ale czasami sobie myślę że były by dużo lepsze gdyby były tu szutrowe szlaki.
Na pewno było by bezpieczniej.
Jechałem sobie spokojnie na Szyndzielnię i Klimczok i chciałem zjechać do Bystrej, nie było mnie tam dawno, teren podmyty, błoto, głazy na drodze, no i do tego stromy naprawdę stromy zjazd, nie wiem co mnie podkusiło.
Przez chwilę pomyślałem pisząc to że może zgubiła mnie pewność siebie, ale po suchej analizie doszedłem do wniosku, składając lot w jedną całość, że zrobiłem najgorszy błąd jaki mogłem zrobić. Szkolny błąd amatora...zawahałem się.
Nic gorszego podczas stromego wolnego zjazdu, kiedy tyłkiem szoruje się po tylnym kole i końcówkami palców balansuje kierownicą aby trzymać linie, nie można już zrobić.
Takie sekcje trzeba płynnie przejechać, powoli ale przejechać, a ja zobaczyłem jeden wielki kamień wyróżniający się wśród reszty i już czułem że jest ciepło.
No i zwolniłem zacisnąłem klamki, zatrzymałem się na kamieniu, chwila przerwy, bezdechu i wykonuje efektowne OTB.
I wszystko było by ok, gdyby nie to że stromizna była tak duża że poleciałem dobre 2 metry w dół mimo praktycznie zerowej prędkości i spadłem prosto na to cholerstwo.
Najpierw uderzyłem głową, kask uderzył o jeden kamień, drugi rozbił mi okulary, o trzeci uderzyłem nosem i łukiem brwiowym i na dokładkę do tego nie zdążam wyprostować lewej ręki i zgięta ręka uderza o ziemie i przygniatam ją całym ciałem.
Wstaje, pierwsza sekundy, ręce na twarz, sprawdzam czy nos nie złamany, czy krwawię, lekki szok i zaczynam powoli wstawać i nie wiem za co się chwycić, za rękę czy za twarz. Ogromny ból powoduje że kładę się z powrotem po kilku sekundach. Już rysuje mi się w wyobraźnie cały film...jestem załamany.
Po 15 minutach wychodzi na to że głowa cała, tylko się porysowałem porządnie, podbite oko, spuchnięty łuk brwiowy i rozcięty nos, szczęśliwie że zatrzymałem się na czołowej części kasku. Niestety ból ręki ogromny, puchnie momentalnie i reszty ciężko mi już pisać. 20km prowadziłem z gór rower na piechotę, trzymając go jedną ręką. Nie wiem co było gorsze, ten dłużący się spacer czy ciągłe myśli co z ręką.
Okład z lodu, maści, daje sobie dzień, ale mam złe przeczucia, nie mogę ruszyć nadgarstkiem, złamania nie ma, ale obawiam się pęknięcia. Zobaczymy co pokaże prześwietlenie. Mam nadzieje że "tylko" miesięczna przerwa a nie koniec sezonu :(
Kilka zdjęć do momentu upadku, patrze na nie i tylko się wściekam na siebie.
.
W połowie sezonu, przed najważniejszymi celami do zdobycia, bo najważniejsze szczyty zostawiłem sobie na drugą połowę sezonu, robię głupi błąd i zaliczam felerne OTB.
Kto jeździ po Beskidach to wie jak tu jest, rock garden i wszystko jasne.
Kamienie, kamienie i jeszcze raz kamienie. Uwielbiam te góry, ale czasami sobie myślę że były by dużo lepsze gdyby były tu szutrowe szlaki.
Na pewno było by bezpieczniej.
Jechałem sobie spokojnie na Szyndzielnię i Klimczok i chciałem zjechać do Bystrej, nie było mnie tam dawno, teren podmyty, błoto, głazy na drodze, no i do tego stromy naprawdę stromy zjazd, nie wiem co mnie podkusiło.
Przez chwilę pomyślałem pisząc to że może zgubiła mnie pewność siebie, ale po suchej analizie doszedłem do wniosku, składając lot w jedną całość, że zrobiłem najgorszy błąd jaki mogłem zrobić. Szkolny błąd amatora...zawahałem się.
Nic gorszego podczas stromego wolnego zjazdu, kiedy tyłkiem szoruje się po tylnym kole i końcówkami palców balansuje kierownicą aby trzymać linie, nie można już zrobić.
Takie sekcje trzeba płynnie przejechać, powoli ale przejechać, a ja zobaczyłem jeden wielki kamień wyróżniający się wśród reszty i już czułem że jest ciepło.
No i zwolniłem zacisnąłem klamki, zatrzymałem się na kamieniu, chwila przerwy, bezdechu i wykonuje efektowne OTB.
I wszystko było by ok, gdyby nie to że stromizna była tak duża że poleciałem dobre 2 metry w dół mimo praktycznie zerowej prędkości i spadłem prosto na to cholerstwo.
Najpierw uderzyłem głową, kask uderzył o jeden kamień, drugi rozbił mi okulary, o trzeci uderzyłem nosem i łukiem brwiowym i na dokładkę do tego nie zdążam wyprostować lewej ręki i zgięta ręka uderza o ziemie i przygniatam ją całym ciałem.
Wstaje, pierwsza sekundy, ręce na twarz, sprawdzam czy nos nie złamany, czy krwawię, lekki szok i zaczynam powoli wstawać i nie wiem za co się chwycić, za rękę czy za twarz. Ogromny ból powoduje że kładę się z powrotem po kilku sekundach. Już rysuje mi się w wyobraźnie cały film...jestem załamany.
Po 15 minutach wychodzi na to że głowa cała, tylko się porysowałem porządnie, podbite oko, spuchnięty łuk brwiowy i rozcięty nos, szczęśliwie że zatrzymałem się na czołowej części kasku. Niestety ból ręki ogromny, puchnie momentalnie i reszty ciężko mi już pisać. 20km prowadziłem z gór rower na piechotę, trzymając go jedną ręką. Nie wiem co było gorsze, ten dłużący się spacer czy ciągłe myśli co z ręką.
Okład z lodu, maści, daje sobie dzień, ale mam złe przeczucia, nie mogę ruszyć nadgarstkiem, złamania nie ma, ale obawiam się pęknięcia. Zobaczymy co pokaże prześwietlenie. Mam nadzieje że "tylko" miesięczna przerwa a nie koniec sezonu :(
Kilka zdjęć do momentu upadku, patrze na nie i tylko się wściekam na siebie.
.
- DST 32.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:30
- VAVG 9.14km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 11 sierpnia 2011
Kategoria Beskidy, Bielsko i okolice
Jest moc
Uwielbiam uczucie kiedy po ciężko i mozolnie nabijanych km w końcu dostaje zastrzyk energii w nogach i kiedy czuje że kondycja idzie w górę.
Po niemrawym początku sezonu, obawach o kolano, w końcu czuje moc w nogach.
Mam taki swój podjazd który robię często dla testu, krótki, ale daje mi zawsze jakieś pojęcie o formie. Dziś krótko, raptem 20km po górach, ale jechałem z taką swobodą, zero zmęczenia, aż chciało się jechać i jechać.
No ale formę trzeba kontrolować, wprawdzie jest środek sezonu i trochę późno to przychodzi, ale to dobry prognostyk.
W.
Po niemrawym początku sezonu, obawach o kolano, w końcu czuje moc w nogach.
Mam taki swój podjazd który robię często dla testu, krótki, ale daje mi zawsze jakieś pojęcie o formie. Dziś krótko, raptem 20km po górach, ale jechałem z taką swobodą, zero zmęczenia, aż chciało się jechać i jechać.
No ale formę trzeba kontrolować, wprawdzie jest środek sezonu i trochę późno to przychodzi, ale to dobry prognostyk.
W.
- DST 22.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:10
- VAVG 18.86km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 sierpnia 2011
Kategoria Beskidy, nocna jazda
Stroma Równica
Chciałem wykorzystać okienko pogodowe i zrobić zwykły trening.
Planowałem w sumie godzinę, w jedną i tyle samo w drugą.
Wyszło że pojechałem na Równice w Ustroniu, wróćiłem po ponad 4h ledwo żywy.
Wszystko wyszło w czasie jazdy, kiedy widziałem na niebie sporo fajnie wyglądających chmur i do tego coraz niżej efektowniej oświetlające je słońce.
Zawsze wkurzałem się że zachód słońca przesłaniają mi najbliższe góry i rzadko miałem okazję obserwować z gór no i poszło.
Chcąc nie chcąc, pędziłem za znikającym słońcem co sił w nogach aby na zachód zdążyć na szczyt, szczególnie ostatni podjazd na samą Równicą mnie wykończył. Warto było, ale po drodze, a w szczególności z powrotem, tak piekły mnie mięśnie nóg, że na 200m przed domem musiałem zejść z roweru :)
Na szczęście nie mdlałem :D i ogólna forma powoli wraca.
No i zjazd z równicy po zmroku + światło = niespodziewanie dużo adrenaliny jak na asfaltowy zjazd.
.
Planowałem w sumie godzinę, w jedną i tyle samo w drugą.
Wyszło że pojechałem na Równice w Ustroniu, wróćiłem po ponad 4h ledwo żywy.
Wszystko wyszło w czasie jazdy, kiedy widziałem na niebie sporo fajnie wyglądających chmur i do tego coraz niżej efektowniej oświetlające je słońce.
Zawsze wkurzałem się że zachód słońca przesłaniają mi najbliższe góry i rzadko miałem okazję obserwować z gór no i poszło.
Chcąc nie chcąc, pędziłem za znikającym słońcem co sił w nogach aby na zachód zdążyć na szczyt, szczególnie ostatni podjazd na samą Równicą mnie wykończył. Warto było, ale po drodze, a w szczególności z powrotem, tak piekły mnie mięśnie nóg, że na 200m przed domem musiałem zejść z roweru :)
Na szczęście nie mdlałem :D i ogólna forma powoli wraca.
No i zjazd z równicy po zmroku + światło = niespodziewanie dużo adrenaliny jak na asfaltowy zjazd.
Równica - Ustroń© feels3
.
- DST 81.00km
- Czas 04:05
- VAVG 19.84km/h
- VMAX 61.00km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Angielska pogoda, polskie góry - Leskowiec
Od pierwszej wiadomości Kuby do sobotniego spotkania minęły 2 miesiące, między czasie, jedni rezygnowali, inni się przyłączali, i tak wybieraliśmy się jak sójka za morze.
Na kilka dni przed terminem pogoda nie sprzyjała i wyjazd stał pod znakiem zapytania, w zasadzie to podświadomie czułem że nic z tego nie będzie przez pogodę właśnie.
W tej chwili pisząc to wiem że trafiliśmy idealnie w okienko pogodowe :) , bo teraz znów leje. Sobota nas oszczędziła, no przynajmniej jeśli chodzi o deszcz.
W tym sezonie staram się robić nowe trasy, tym razem bez mapy, bez przygotowania odwiedziłem strony których nie znam. ale za to miałem w sobotę trzech przewodników, miałem ten komfort że tym razem tylko delektowałem się górami :)
Kuba, Olaf i drugi Kuba.
W czteroosobowym składzie ruszyliśmy na podbój Beskidu Małego, gdzie głównym punktem nawigacyjnym był Leskowiec, do którego zabraliśmy się strony Wadowic i kierowaliśmy się górami aż na górę Żar.
Ponad 40km "czystego" terenu, dopiero ostatnie km były asfaltowe, i to tylko dlatego że czas i siły nas do tego zmusiły.
Ta część Beskidów to zdecydowanie najtrudniejsze góry po jakich jeździłem, góry w okół Bielska do tej pory tylko wydawały mi się kamieniste, bo to co zobaczyłem na nowo zdefiniowało u mnie pojęcie trudnego szlaku.
Kilka km musiało minąć zanim się dostosowałem i na zjazdach byłem ostrożny, na szczęście zawody nam nie nie były w głowie ;)
Jazda jednak w takim terenie, mimo iż Beskid Śląski też jest wymagający, to naprawdę spore wyzwanie, nadgarstki od kamieni obolałe, a zatrzymać się w czasie jazdy nie wypada, no bo przecież jak to, ja nie dam rady? ;)
I tak nam droga mijała, na zmianę z bardzo stromymi podjazdami i świetnymi zjazdami, aż do momentu kiedy Olafowi padła tylna piast, działa jak ostre koło ;)
Niestety dla Olafa to oznaczało powrót do domu, szczęśliwie razem przejechaliśmy większość trasy, ale ostatnią część już w trójkę.
Na Żarze mimo zmęczenia w jednej chwili nam się nastroje poprawiają przy pysznej pizzy. Błogie uczucie długo nie trwało, a do domu jeszcze kawałek, do naszej trójki dółącza się jeszcze dwóch znajomych Kuby i suniemy ostatnim trzeba przyznać wymagającym zjazdem z Żaru, tym razem nie asfaltem jak zawsze.
Potem tylko podjazd na Przegibek i zjazd do Bielska, podjazd jechałem w innej lidze, baterie mi padły, bynajmniej nie w telefonie i ledwo wjechałem na szczyt. Zresztą prędkość 5km/h mówi sama za siebie przy wzniesieni góra kilku procent :D
W domu ogromne zadowolenie, było trudno, dużo błota, kamieni, korzeni, dystans nie mały, tempo jak na warunki niezłe...i te obolałe nadgarstki, ale banan z twarzy nie schodził.
W dobrym towarzystwie taka trasa to przyjemność, ale następnym razem lepiej niech będzie słońce :P
Na kilka dni przed terminem pogoda nie sprzyjała i wyjazd stał pod znakiem zapytania, w zasadzie to podświadomie czułem że nic z tego nie będzie przez pogodę właśnie.
W tej chwili pisząc to wiem że trafiliśmy idealnie w okienko pogodowe :) , bo teraz znów leje. Sobota nas oszczędziła, no przynajmniej jeśli chodzi o deszcz.
W tym sezonie staram się robić nowe trasy, tym razem bez mapy, bez przygotowania odwiedziłem strony których nie znam. ale za to miałem w sobotę trzech przewodników, miałem ten komfort że tym razem tylko delektowałem się górami :)
Kuba, Olaf i drugi Kuba.
W czteroosobowym składzie ruszyliśmy na podbój Beskidu Małego, gdzie głównym punktem nawigacyjnym był Leskowiec, do którego zabraliśmy się strony Wadowic i kierowaliśmy się górami aż na górę Żar.
Ponad 40km "czystego" terenu, dopiero ostatnie km były asfaltowe, i to tylko dlatego że czas i siły nas do tego zmusiły.
Ta część Beskidów to zdecydowanie najtrudniejsze góry po jakich jeździłem, góry w okół Bielska do tej pory tylko wydawały mi się kamieniste, bo to co zobaczyłem na nowo zdefiniowało u mnie pojęcie trudnego szlaku.
Kilka km musiało minąć zanim się dostosowałem i na zjazdach byłem ostrożny, na szczęście zawody nam nie nie były w głowie ;)
Jazda jednak w takim terenie, mimo iż Beskid Śląski też jest wymagający, to naprawdę spore wyzwanie, nadgarstki od kamieni obolałe, a zatrzymać się w czasie jazdy nie wypada, no bo przecież jak to, ja nie dam rady? ;)
I tak nam droga mijała, na zmianę z bardzo stromymi podjazdami i świetnymi zjazdami, aż do momentu kiedy Olafowi padła tylna piast, działa jak ostre koło ;)
Niestety dla Olafa to oznaczało powrót do domu, szczęśliwie razem przejechaliśmy większość trasy, ale ostatnią część już w trójkę.
Na Żarze mimo zmęczenia w jednej chwili nam się nastroje poprawiają przy pysznej pizzy. Błogie uczucie długo nie trwało, a do domu jeszcze kawałek, do naszej trójki dółącza się jeszcze dwóch znajomych Kuby i suniemy ostatnim trzeba przyznać wymagającym zjazdem z Żaru, tym razem nie asfaltem jak zawsze.
Potem tylko podjazd na Przegibek i zjazd do Bielska, podjazd jechałem w innej lidze, baterie mi padły, bynajmniej nie w telefonie i ledwo wjechałem na szczyt. Zresztą prędkość 5km/h mówi sama za siebie przy wzniesieni góra kilku procent :D
W domu ogromne zadowolenie, było trudno, dużo błota, kamieni, korzeni, dystans nie mały, tempo jak na warunki niezłe...i te obolałe nadgarstki, ale banan z twarzy nie schodził.
W dobrym towarzystwie taka trasa to przyjemność, ale następnym razem lepiej niech będzie słońce :P
- DST 66.00km
- Teren 22.00km
- Czas 05:48
- VAVG 11.38km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 lipca 2011
Kategoria Beskidy
Lubie to!
Dnia pięknego letniego, wypatrując słońca od dni wielu, ku mojemu zadowoleniu to właśnie ono budzi mnie dziś z samego rana wciskając się między szpary w żaluzji, łechcąc po twarzy już od pierwszych sekund powodowało u mnie tylko jedne myśli...rower!
Ta dam! Dwie zdrowaśki za pękniętą i pospawaną ramę, bo nowa wciąż nie kupiona (ostały się dwie do wyboru) i już wiedziałem gdzie dziś jadę.
Zapał ostudziły obowiązki (sobotnie leniuchowanie) ale świeżo po obiedzie pognałem ku przygodzie :D
Obiecałem sobie w tym roku odkrywać nowe, ale pogoda nie pozwala mi niczego planować z wyprzedzeniem, więc bez marudzenia pognałem na Błatnią.
Dawno mnie tam nie było, zatem zadowolenie było ogromne, aczkolwiek uważając na ramę, na zjazdach uczyłem się cierpliwie i powoli delektować się widokami, wymyśliłem sobie, że to taka nauka techniki wolnego omijania kamieni i korzeni, co nie było łatwe, bo już dawno dotarło do mnie że najlepsza na nie metoda to prędkość. Trochę szacunku musiałem dziś okazać górom, ale co tam, było fajnie, nawet bardzo, przy okazji zużyłem tylne klocki i dotarłem przednie.
W.
.
Ta dam! Dwie zdrowaśki za pękniętą i pospawaną ramę, bo nowa wciąż nie kupiona (ostały się dwie do wyboru) i już wiedziałem gdzie dziś jadę.
Zapał ostudziły obowiązki (sobotnie leniuchowanie) ale świeżo po obiedzie pognałem ku przygodzie :D
Obiecałem sobie w tym roku odkrywać nowe, ale pogoda nie pozwala mi niczego planować z wyprzedzeniem, więc bez marudzenia pognałem na Błatnią.
Dawno mnie tam nie było, zatem zadowolenie było ogromne, aczkolwiek uważając na ramę, na zjazdach uczyłem się cierpliwie i powoli delektować się widokami, wymyśliłem sobie, że to taka nauka techniki wolnego omijania kamieni i korzeni, co nie było łatwe, bo już dawno dotarło do mnie że najlepsza na nie metoda to prędkość. Trochę szacunku musiałem dziś okazać górom, ale co tam, było fajnie, nawet bardzo, przy okazji zużyłem tylne klocki i dotarłem przednie.
W.
.
- DST 45.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:00
- VAVG 22.50km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 czerwca 2011
Kategoria Beskidy, nocna jazda
Dark matter
Spoglądam na zegarek, jest godz 20, zamykam drzwi, patrze nie śmiało na niebo, które po wczorajszej burzy wyglądało niepokojąco, nie oglądam się za siebie, wszystko wyliczone, wszystko zaplanowane, średnia, 2 postoje, kilka zdjęć, wszystko ogarnięte przemyślane, dwa razy wieczorem dzień wcześniej, raz rano, i sto razy na 5minut przed wyjściem. Wszystko po to aby dotrzeć na szczyt punktualnie o zachodzie.
Podjazd szlakiem który znam jak własną kieszeń, mija mi pod znakiem przemyśleń, którędy będę wracał, to właśnie powrót nie dawał mi spokoju,który miał być dziś odmienny od dotychczasowych. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się szczycie, minęło to tak szybko...za szybko. Czasu zostaje dużo, siadam wygodnie i czekam...
Czekam aż się ściemni.
Robi się coraz ciszej, a ja nerwowo oglądam się za siebie, o tej porze jeszcze tu nie byłem, w okół ani żywej duszy, żadnego światła, niebo ciemnieje, a mi trzęsą się coraz bardziej ręcę, ale to chyba nie z powodu chłodnej wiosennej nocy.
Robię rekonesans i podejmuje decyzję. Czas wracać.
Wyposażony w maleństwo które miało mi dać nowe doznania eksplorując górskie szlaki, ruszam powoli mając po bokach czarną plamę a przed sobą szeroki na kilka metrów i długi na przynajmniej 20m wycinek dnia. Tego inaczej opisać nie można.
Wyłapuje oczami beskidzkie kamienie i rozpędzam się coraz bardziej, niemrawo na początku, jakby nie dowierzają że ja wszystko widzę, z tych wrażeń nawet nie zauważam kiedy docieram do połowy zjazdu. Zatrzymuje się, robie kilka zdjęć, zakładam okulary i ruszam moim ulubionym szlakiem. Żałuje że po drodze ktoś nie stał z aparatem i nie zrobił mi zdjęcia, bo minę jaką miałem ciężko mi opisać słowami, choć bliskie będzie to jak napiszę że czułem się jak dziecko które dostało najwspanialszą zabawkę.
Zjeżdzam z głownego szlaku, gnam przed siebie wąskim singlem, po lewej pionowa ściana do góry, po prawie taka sam w dół, jadę i nie wierzę, przeżywam taką ekstazę chyba już nigdy tej trasy nie pojadę...za dnia.
Minęło kilkanaście minut szalonej jazdy, ląduje przy schronisku już na samym dole, zatrzymuje się aby uspokoić emocje, instynktownie sięgam po licznik...vmax 53km/h, godz 23.01, temp 12' a na twarzy wielkie WOW.
Wracam do domu i zabieram się za pisanie, jest 0:47, a ja ani myślę położyć się spać...
.
Podjazd szlakiem który znam jak własną kieszeń, mija mi pod znakiem przemyśleń, którędy będę wracał, to właśnie powrót nie dawał mi spokoju,który miał być dziś odmienny od dotychczasowych. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się szczycie, minęło to tak szybko...za szybko. Czasu zostaje dużo, siadam wygodnie i czekam...
Czekam aż się ściemni.
Robi się coraz ciszej, a ja nerwowo oglądam się za siebie, o tej porze jeszcze tu nie byłem, w okół ani żywej duszy, żadnego światła, niebo ciemnieje, a mi trzęsą się coraz bardziej ręcę, ale to chyba nie z powodu chłodnej wiosennej nocy.
Robię rekonesans i podejmuje decyzję. Czas wracać.
Wyposażony w maleństwo które miało mi dać nowe doznania eksplorując górskie szlaki, ruszam powoli mając po bokach czarną plamę a przed sobą szeroki na kilka metrów i długi na przynajmniej 20m wycinek dnia. Tego inaczej opisać nie można.
Wyłapuje oczami beskidzkie kamienie i rozpędzam się coraz bardziej, niemrawo na początku, jakby nie dowierzają że ja wszystko widzę, z tych wrażeń nawet nie zauważam kiedy docieram do połowy zjazdu. Zatrzymuje się, robie kilka zdjęć, zakładam okulary i ruszam moim ulubionym szlakiem. Żałuje że po drodze ktoś nie stał z aparatem i nie zrobił mi zdjęcia, bo minę jaką miałem ciężko mi opisać słowami, choć bliskie będzie to jak napiszę że czułem się jak dziecko które dostało najwspanialszą zabawkę.
Zjeżdzam z głownego szlaku, gnam przed siebie wąskim singlem, po lewej pionowa ściana do góry, po prawie taka sam w dół, jadę i nie wierzę, przeżywam taką ekstazę chyba już nigdy tej trasy nie pojadę...za dnia.
Minęło kilkanaście minut szalonej jazdy, ląduje przy schronisku już na samym dole, zatrzymuje się aby uspokoić emocje, instynktownie sięgam po licznik...vmax 53km/h, godz 23.01, temp 12' a na twarzy wielkie WOW.
Wracam do domu i zabieram się za pisanie, jest 0:47, a ja ani myślę położyć się spać...
.
- DST 80.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:00
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Bestia
- Aktywność Jazda na rowerze